My nie jesteśmy już krajem podatnym na szantaże energetyczne - mówi w wywiadzie dla DGP Janusz Lewandowski, europoseł PO, Grupa Europejskiej Partii Ludowej (Chrześcijańscy Demokraci).
O ile mniej pieniędzy przypadnie nam w nowym budżecie unijnym?
Wiemy, jaka jest propozycja wyjściowa. Ja proponowałem 92,4 mld euro, a jest 64,4 mld euro. W Parlamencie Europejskim będziemy się starali niwelować tę stratę.
Czy możliwe jest weto budżetu?
Tak, ale nie ma sensu. Zapowiedź weta jest wyznaniem słabości i impotencji koalicyjnej. Znaczy tyle, że ktoś, kto grozi wetem, nie potrafi zbudować nie tylko koalicji, ale nawet mniejszości blokującej. Powtórzę, spodziewam się jednak, że tę lukę uda się nam nieco zniwelować. O ile? Za wcześnie, by o tym mówić. Nie możemy tego robić kosztem południa Europy, które jest obarczone ciężarem uchodźctwa. Musimy być jako Europa solidarni. Niestety Polska – kolebka Solidarności i kraj wielu pokoleń uchodźców od głodu i wojny – solidarna nie jest. Nie wiemy też, co urodzi się z deklaracji odrębnego budżetu strefy euro po porozumieniu Macron – Merkel.
Dla nas jest ono niekorzystne, delikatnie mówiąc.
Oczywiście, że tak, bo my nie mamy nawet żadnego scenariusza dojścia do strefy euro. A w tych instrumentach, które już istnieją, są te dotyczące zasilenia krajów będących na drodze do euro. Oprócz tego jest mechanizm wspomagania reform strukturalnych i stabilizowania strefy euro w kryzysowych sytuacjach. Ten pieniądz jest dla nas niedostępny. Dla mnie budżet strefy euro to zagadka. Na razie traktuję to jako swoisty anons polityczny i ustępstwo Merkel, która najwyraźniej straciła cierpliwość wobec Warszawy i Budapesztu. Na placu boju w spinaniu Unii 27 krajów został tylko Donald Tusk. Merkel ustąpiła Macronowi w imię porozumienia w innych sprawach, w tym w polityce migracyjnej.
Tymczasem nasza pozycja negocjacyjna słabnie. Kwestie Nord Stream, dyrektywy gazowej, pakietu zimowego uciekają nam. Nie budujemy sojuszy.
Na użytek krajowy jest napinanie muskułów, a w Unii porażki i zauważalna utrata zdolności koalicyjnej. Straciliśmy możliwość forsowania własnych programów pod szyldem UE. Były takie dwa: Partnerstwo Wschodnie i Unia Energetyczna. Takiej możliwości już nie mamy. Czasem słyszymy nawet, że nie wypada w europarlamencie głosować z Polską i trzeba gdzie indziej szukać sojuszników, bo z Polską można więcej przegrać niż wygrać. Trudno ich znaleźć w batalii budżetowej. Południe jest zadowolone z projektu budżetu, także Bułgaria i Rumunia. Bałtowie uzyskali przynajmniej istotny wzrost dopłat rolnych. Rykoszetem za polskie i węgierskie grzechy oberwali Czesi, Słowacy i Słoweńcy. Jest to efekt świadomie przyjętej metodologii.
Budżet Unii Europejskiej jest istotny dla regionów i państw w pościgu cywilizacyjnym. Pozwala na realizowanie wieloletnich programów inwestycyjnych i daje przewidywalność. Gdyby jej nie było, trudno byłoby m.in. o kredyty na krajowy wsad własny. Brak wieloletniej perspektywy finansowej oznaczałby zamordowanie przewidywalności, które są wyróżnikiem budżetu europejskiego. Zostałyby pieniądze dla administracji i dopłaty rolne, a o resztę trzeba by się było targować co roku.
Pod austriackim przewodnictwem w UE dyrektywa gazowa wraca na grupę roboczą. Co dalej? Ostatnia opcja ewentualnej blokady NS2 odjeżdża.
Nie będzie zapału Austrii, by blokować Nord Stream 2. Ona chciałaby być europejskim hubem energetycznym, ale we współpracy z Rosją. Mimo wszystko jednak ten element bezpieczeństwa energetycznego, który był zamierzonym celem Unii Energetycznej, już się zarysował. Polska mając zasoby własne gazu, terminal LNG w Świnoujściu i ponadgraniczne rurociągi nie jest podatna na szantaż energetyczny używany przez Kreml za pośrednictwem Gazpromu. Zakręcenie kurka jest nadal groźne dla Litwy, Łotwy, Estonii, a także Słowacji. Dla Polski już nie. To także zamierzony efekt polskiego projektu Unii Energetycznej, który stał się programem całej Unii Europejskiej. Nie jesteśmy już krajem podatnym na szantaże energetyczne.
Czyli nie ma już wątpliwości co do tego, że NS2 zostanie dokończony i będzie działać?
Nie. Aż mi trudno o tym mówić, bo Wschód stał się nieprzewidywalny. Wiadomo, że Rosja musi eksportować gaz, bo z tego żyje. A jak się chce mieć bezpieczeństwo energetyczne, omija się to, co nieprzewidywalne. Boli ta diagnoza, ale taka jest.
Baltic Pipe też nam pomoże?
Nie wiem, czy nie jest zbyt drogą inwestycją w nasze bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo energetyczne i nie tylko energetyczne zawsze ma swoją cenę. Jeśli w Polsce powstanie rynek mocy, to też się za to będzie płacić. Bezpieczeństwo ciągłości dostaw kosztuje. Tylko trzeba ocenić, czy koszt dodatkowego gazociągu nie jest za wysoki i czy jest warunkiem naszego bezpieczeństwa energetycznego. Ale tu się nie upieram, nie mam jasnego poglądu w tej sprawie.