USA i Chiny nakładają na siebie cła takiej samej wysokości. Ale te Pekinu mogą być bardziej dotkliwe.
Jutro wchodzą w życie nowe amerykańskie cła importowe na chińskie produkty o wartości 34 mld dol. To odpowiedź na działania Pekinu przeciw towarom pochodzącym ze Stanów Zjednoczonych. I symboliczny początek wojny handlowej między obydwoma krajami. Wojny, która przyniesie również straty państwom trzecim.
– Pozycja chińskiego rządu była przedstawiona już wiele razy. Absolutnie nie oddamy strzałów jako pierwsi i nie wprowadzimy w życie nowych stawek, zanim nie zrobią tego Stany Zjednoczone – wyjaśniło wczoraj chińskie ministerstwo finansów. Chodzi o to, że obie strony już wcześniej zapowiedziały podniesienie ceł na 6 lipca, ale z powodu różnicy czasu najpierw powinny zacząć obowiązywać te chińskie.
Pierwsza wymiana ciosów miała miejsce znacznie wcześniej. W reakcji na podniesienie w marcu przez administrację Donalda Trumpa stawek celnych na sprowadzane do USA stal i aluminium Chiny na początku kwietnia podniosły stawki na 128 amerykańskich produktów. Ponieważ jednak to nie było wymierzone akurat w Pekin, bo chiński eksport stali i aluminium do USA jest niewielki, reakcja też nie była szczególnie dotkliwa. Łączna wartość amerykańskiego eksportu do Chin tych 128 produktów to 3 mld dol., podczas gdy cały eksport towarów z USA do Chin wyniósł w zeszłym roku 129,9 mld (a chiński do USA – 505,5 mld).
Jutro natomiast zaczynają obowiązywać cła zapowiedziane przez Trumpa jeszcze 22 marca, które według jego wyjaśnień są reakcją na nieuczciwe praktyki handlowe stosowane przez Chiny od wielu lat, w tym kradzież własności intelektualnej. Na opublikowanej na początku kwietnia liście znalazło się ostatecznie ok. 1300 chińskich produktów, w sporej części zaawansowanych technologicznie, jak monitory wysokiej rozdzielczości, elektromagnesy używane w rezonansie magnetycznym, komponenty urządzeń stosowanych w lotnictwie, maszyny do wytwarzania lub przetwarzania tekstyliów. Łączna wartość ich importu do USA to 50 mld dol., przy czym jutro wchodzą w życie cła na część z nich – 818 produktów o wartości 34 mld – zaś na pozostałe 16 mld zaczną obowiązywać w późniejszym terminie. Oczywiście Chiny również przedstawiły swoją listę amerykańskich produktów o takiej samej wartości, na którą nałożą wyższe cła – wśród 106 pozycji znalazły się m.in. soja, samochody, chemikalia, whiskey, wyroby tytoniowe, niektóre rodzaje wołowiny i wyroby plastikowe. A te łączne 100 mld dol. to jest już prawie jedna szósta całej wymiany handlowej. I niemal na pewno na tym się nie skończy, bo w połowie czerwca Donald Trump zagroził, że jeśli Chiny odpowiedzą na te nowe stawki, USA nałożą dodatkowe cła na kolejne grupy produktów. Tym razem miałyby nimi zostać objęte wyroby, których eksport do USA ma wartość 200 mld dol., co oznacza, że stawki podbijane są szybko. Chiny oczywiście zapowiedziały adekwatną reakcję.
– Kiedy już jesteś 500 mld do tyłu, nie możesz przegrać – napisał na początku kwietnia na Twitterze Donald Trump, przekonując, że USA wygrają wojnę handlową. Problem w tym, że amerykański prezydent się myli i to nie tylko w kwestii deficytu handlowego z Chinami, który w rzeczywistości jest mniejszy, bo uwzględniając też wymianę usług, wyniósł w zeszłym roku 337 mld dol.
Na wojnie handlowej stracą zapewne obie strony, ale to Stany Zjednoczone są bardziej podatne na ciosy. Amerykański magazyn „Foreign Policy” zwrócił uwagę niedawno na to, że chińskie cła są lepiej skrojone. Istotna część chińskiego eksportu, która została objęta nowymi stawkami, to produkty mające zagraniczne podzespoły i są jedynie składane w Państwie Środka. Szacuje się, że niemal połowa wartości chińskiego eksportu do USA produktów zaawansowanych technologiczne jest zagranicznego pochodzenia, zatem część kosztów mimowolnie przejmą na siebie Tajwan, Korea Południowa czy Malezja (w przypadku Tajwanu eksport do Chin czipów i innych podzespołów do komputerów i smarfonów odpowiada za prawie 2 proc. PKB). Tymczasem Chiny nałożyły cła głównie na produkty rolne albo takie wyroby przemysłowe, w których amerykańskie komponenty są dominujące, więc ucierpią wyłącznie firmy amerykańskie. Na dodatek dobrały je tak, że łatwo mogą znaleźć substytut, gdyby w efekcie nowych ceł produkty stały się zbyt drogie – np. zastępując samoloty Boeinga europejskim Airbusem czy amerykańską soję – brazylijską. A trzeba jeszcze pamiętać, że chińskie władze – z racji zdrowszej kondycji finansów publicznych, sprawowania kontroli nad bankiem centralnym oraz braku presji wyborczej – mają znacznie większe możliwości zrekompensowania strat tym sektorom, które ucierpią wskutek wojny handlowej. Optymizm Donalda Trumpa w kwestii zwycięstwa może się okazać nieuzasadniony.
Obie strony zapowiedziały podniesienie ceł na 6 lipca