Jak sądzę, wróciliście państwo z krótkiego urlopu i potrzebują czegoś na rozruszanie szarych komórek. Czyli formy łatwej, lekkiej i przyjemnej. Nie będę dziś opisywał kolejnych nowelizacji do kolejnych standardów rachunkowości czy zanudzał dywagacjami na temat wartości godziwej. Dziś przedstawię związki giełdy z... teleturniejami.
A ponieważ od ponad 10 lat nie mam w domu telewizora, będę prezentował teleturnieje stare. Na początek „Familiada”. Co łączy ją z giełdą? Zaczniemy od Johna Keynesa uznawanego za jednego z najważniejszych ekonomistów ubiegłego stulecia. W wydanej w 1936 r. książce „Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza” porównał on inwestowanie na giełdzie do konkursu piękności, w którym o zwycięstwie decydują nie jurorzy, tylko głosy czytelników (w czasach Keynesa, dziś: telewidzów czy internautów). Pierwszymi wygranymi są piękne dziewczęta oraz piękni chłopcy, a także pokój i sprawiedliwość na świecie, ponieważ większość tego właśnie chce najbardziej. Ale Keynes zadał pytanie idące dalej – co się stanie, gdy dodatkowo nagrodę dostaną ci spośród głosujących, którzy trafnie wytypują, kto stanie na podium.
Każdy, kto gra na giełdzie, zna uczucie bezsilności związane z zakupem akcji spółki z silnymi fundamentami i dużym potencjałem wzrostu, których sytuacja finansowa systematycznie się poprawia, a notowania za nic nie chcą rosnąć. Albo, co się nieraz zdarza, ceny powoli, acz systematycznie spadają. A dzieje się tak nie dlatego, że spółka jest zła, tylko dlatego, że inni jeszcze nie zwrócili na nią uwagi. Dlatego właśnie głównym zadaniem inwestorów jest przewidzieć, jakie akcje będą się podobały innym.
Podobnie jest w „Familiadzie”. Uczestnicy tego teleturnieju mają za zadanie przewidzieć odpowiedzi innych. Wygrywa nie ten, kto zna prawidłowe rozwiązanie, tylko ten, który wskaże, co ankietowani wskazywali najczęściej.
Keynes podsumował to tak: „Nie wybieramy tych [twarzy], które według naszej oceny są naprawdę najładniejsze, tylko te, które są najładniejsze według przeciętnej opinii”. I dalej komplikuje swoje rozważania: „Należy przewidzieć, jaka, według przeciętnej opinii, jest przeciętna opinia na temat przeciętnej opinii”.
Proste? To podnosimy poprzeczkę. Pamiętają państwo teleturniej „Idź na całość”? W finale uczestnik miał do wyboru trzy bramki. Za jedną z nich znajdował się samochód, czyli główna nagroda, za dwoma pozostałymi kot w worku, którego imię (Zonk) stało się trwałym elementem naszego języka. Prowadzący teleturniej prosił zawodnika o wybór jednej z bramek, po czym odsłaniał jedną z dwóch pozostałych, o której wiedział, że jest pusta. Później następowało najważniejsze pytanie wieczoru: zostajesz przy pierwotnym wyborze, czy zmieniasz swoją decyzję?
A ty, drogi czytelniku? Pozostałbyś przy swoim wyborze, czy byś go zmienił? W 1990 r. w amerykańskim tygodniku „Parade”, który dodawany jest na weekend do ponad 600 gazet na terenie całego kraju, opublikowano rozwiązanie tego problemu. Wcześniej znali je matematycy zajmujący się prawdopodobieństwem. Dziennikarka Marilyn vos Savant w swojej stałej rubryce „Ask Marilyn” przedstawiła rozwiązanie: dla osoby, która pozostanie przy pierwotnym wyborze, prawdopodobieństwo wygrania głównej nagrody wynosi 1/3. Zaś zmiana dwukrotnie zwiększa szanse wygranej, do 2/3.
I się zaczęło. Dla większości osób stykających się z tym problemem po raz pierwszy opisane rozwiązanie jest błędne i sprzeczne z intuicją. Większość graczy pozostawała przy swoim wyborze, uważając, że w tym momencie pozostają dwie zakryte bramki i prawdopodobieństwo rozkłada się równomiernie, czyli po 1/2. A do tego dochodzi pułapka potwierdzenia, nazywana również błędem afirmacji. Jest to jeden z tych błędów poznawczych, który bardzo często popełniają inwestorzy giełdowi. Na rynkach finansowych można to zilustrować tym, że wyszukujemy informacje, które potwierdzają słuszność naszych wyborów, a ignorujemy dane, które temu zaprzeczają. To nasz mózg tak przetwarza docierające do nas wiadomości, że skłonność do zmiany decyzji się obniża. Wolimy szukać dowodu na to, że zmiana zdania nie ma sensu, niż przyznać się do pomyłki. Zaś większość niejednoznacznych informacji jest tak interpretowana, by dopasować je do naszego stanowiska.
Podobno do redakcji „Parade” wpłynęło 10 tys. listów od oburzonych czytelników, z których co dziesiąty posiadał doktorat. To mnie akurat nie dziwi, wystarczy poczytać, co w mediach społecznościowych mają do powiedzenia niektórzy parlamentarzyści, szczególnie ci posiadający tytuły profesorskie. Można też sobie wyobrazić dyskusję w internecie, która toczyłaby się dziś, gdyby opisany paradoks nazywany paradoksem Monty’ego Halla (od nazwiska prowadzącego teleturniej) został współcześnie nagłośniony.
Sama von Savant przez kilka kolejnych miesięcy cierpliwie tłumaczyła swoim czytelnikom, w którym miejscu zawodzi ich intuicja: „Jeżeli początkowo się pomyliliśmy, a szanse na pomyłkę wynosiły 2/3, to po zmianie decyzji właśnie takie mamy szanse na wygranie samochodu”. Niby proste, ale nie wiem, czy ja sam zmieniłbym bramkę.