Nie ma już dyskusji o tym, czy to nastąpi, ale negocjowane są szczegóły dotyczące trybu przejęcia firm przez Ministerstwo Gospodarki Morskiej.
– Minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej prowadzi z ministrem obrony narodowej rozmowy na temat przejęcia nadzoru nad spółkami z branży stoczniowej. Na obecnym etapie nie ma jeszcze decyzji, które to będą podmioty oraz czy operacja zostanie przeprowadzona jednorazowo, czy też będzie rozłożona w czasie – poinformował nas wczoraj Paweł Jabłoński, zastępca dyrektora Biura Ministra w MGWiŻŚ. O sprawie możliwego przejęcia jako pierwszy informował PortalStoczniowy.pl.
Obecnie państwowe stocznie, takie jak Stocznia Wojenna (do niedawna Stocznia Marynarki Wojennej) czy Stocznia Remontowa Nauta, wchodzą w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Nadzór nad nią sprawuje minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak. Mimo zapowiedzi rządu Prawa i Sprawiedliwości o odbudowie przemysłu stoczniowego w państwowych spółkach sytuacja tego sektora jest zła. – W październiku, jeszcze gdy właścicielem był syndyk, były problemy z wypłatą pensji. Teraz tego problemu nie ma, ale od lutego zwolniono ok. 100 osób. I to w mniejszych grupach, by to nie podlegało pod zwolnienia grupowe – mówi nam jeden z byłych pracowników Stoczni Marynarki Wojennej. – Czy zmiana gospodarza coś zmieni? Nie wiem, ludzie w zakładzie są strasznie zniechęceni. W stoczni rządzi psycholog po KUL-u. Co taka osoba może wiedzieć o budowie okrętów? – pyta retorycznie nasz rozmówca.
Trudno zrozumieć, skąd pomysł zmian, ponieważ Polska Grupa Zbrojeniowa dopiero co skończyła przejmowanie dawnej Stoczni Marynarki Wojennej. – Poprzedni minister Antoni Macierewicz chciał się w to bawić, a nowy szef resortu Mariusz Błaszczak nie chce. Tematy nie idą, a po głowie dostaje minister Marek Gróbarczyk. Ktoś poszedł więc po rozum do głowy i postanowił dać mu wpływ na to, co się dzieje – mówi menedżer od lat związany z prywatnym przemysłem stoczniowym. – Na poziomie Funduszu Mars, który kontroluje część stoczni, jest kompletny paraliż i zastój zarządczy. To trzeba przeciąć i na coś się zdecydować. Od pół roku nic się tam nie dzieje, bo wszyscy czekają na zmiany – dodaje.
Jeszcze do niedawna państwowy przemysł stoczniowy liczył na pracę przy budowie okrętów dla Marynarki Wojennej. Chodziło m.in. o okręty nawodne Miecznik i Czapla, ale w październiku ogłoszono zawieszenie ich budowy. Minister Macierewicz mówił również o budowie okrętów podwodnych, ale w to mało kto wierzył i nic nie wskazuje na to, by zakup takich jednostek nastąpił w najbliższych latach. W tym momencie mało realna wydaje się również szybka budowa promu pasażerskiego w Szczecinie, o której rok temu wspominał premier Morawiecki. Choć statek ma być gotowy w przyszłym roku, to na razie wciąż nie zakończono jego projektowania. Dotrzymanie terminu oddania jest praktycznie niemożliwe.
– Sytuacja w stoczniach jest fatalna, a MON nie chciał już w to pompować pieniędzy. Być może w Ministerstwie Gospodarki Morskiej znajdą sposób, by tę kroplówkę podtrzymać – mówi jeden z posłów PiS.
Inaczej widzi to Jerzy Czuczman ze Związku Pracodawców Forum Okrętowe. – Zmiana nadzorującego to dobry pomysł. Praktyka wykazuje, że przemysł cywilny jest znacznie bardziej wydajny i efektywny niż zbrojeniowy. Brak możliwości opierania się tylko na zamówieniach MON wymusi w tych firmach poprawę efektywności zarządzania, zmuszając do konkurowania na rynkowych zasadach – tłumaczy ekspert. – To zatrzyma możliwość ewentualnego pompowania publicznych pieniędzy w państwowe stocznie. Te firmy będą się musiały skonfrontować z rynkiem i zostanie z nich zdjęty parasol ochronny. Albo stocznie poprawią funkcjonowanie, albo upadną. Czas kroplówek się skończy. Transfer publicznych pieniędzy będzie możliwy tylko pod warunkiem dobrego planu naprawczego, który zostanie jasno określony w czasie – dodaje.
W ocenie rozmówców DGP w państwowych stoczniach trzeba profesjonalnej kadry, która się zna na budowie i sprzedaży okrętów bądź statków. A za czasów ministra Macierewicza tacy ludzie do tych stoczni nie trafili. – Budowa państwowego przemysłu stoczniowego nie jest niemożliwa. Ale tu trzeba się wziąć do mrówczej, codziennej pracy. Na razie jest zastój i dryfowanie. Patrzę na te zmiany z nadzieją, gorzej już nie będzie – mówi menedżer z prywatnej stoczni.
W przypadku konsolidacji Stoczni Wojennej i Nauty, a takie plany już od dłuższego czasu były przygotowane w PGZ, może dojść do kolejnych zwolnień. O ile na zamknięcie zakładów na pewno nikt w czasie wyborczego maratonu się nie zdecyduje, to jednak ciche zwalnianie, jakie miało ostatnio miejsce, może jak najbardziej wchodzić w grę.