Restrukturyzacja ma pozwolić spółce przetrwać, a wierzycielom odzyskać pieniądze. Wciąż nie wiadomo jednak, ile środków odzyskają realnie obligatariusze.



Sytuacja finansowa GetBacku jest na tyle trudna, że spółka skierowała na początku maja do sądu wniosek o otwarcie przyspieszonego postępowania układowego. W ubiegłym tygodniu sąd zgodził się na rozpoczęcie procesu restrukturyzacji. W tej sytuacji jednym z największych problemów, z którymi będzie musiał się zmierzyć zarząd, jest spłata wierzycieli. Były prezes GetBacku Konrad Kąkolewski w swoim liście do premiera z 13 kwietnia pokazuje, jak duża jest potencjalna skala problemu osób fizycznych, które zainwestowały w obligacje windykatora. Według stanu na koniec marca ponad 9 tys. inwestorów indywidualnych ma mieć obligacje warte ok. 1,7 mld zł. W sumie GetBack wyemitował dług korporacyjny wart nominalnie blisko 2,6 mld zł.
Były szef windykatora informuje szefa rządu, że główny problem, z którym musiała zmierzyć się spółka, to obligacje z tzw. opcją put. Pozwala ona nabywcy takiego papieru złożyć wniosek o przedterminowy wykup, najczęściej po upływie jakiegoś ustalonego minimalnego okresu. Na przykład kupujący dwuletnie obligacje może po pół roku zażądać ich wykupu. Traci wówczas odsetki, jakie mógłby dostać przez trzymanie w swoim portfelu obligacji jeszcze przez półtora roku.
Trudno ustalić na podstawie sprawozdań finansowych, ile takich papierów GetBack wyemitował, ponieważ gros sprzedaży obligacji odbywała się w ramach emisji prywatnych, które nie mogą być kierowane do większej grupy niż 149 osób. W liście do premiera Konrad Kąkolewski podał, że całkowita kwota możliwych zgłoszeń wykupów z opcją put to ponad 800 mln zł, czyli blisko połowa obligacji, które trafiły do klientów indywidualnych. Lawinowy wzrost wcześniejszych wykupów miał się rozpocząć w marcu i kwietniu, kiedy kurs akcji windykatora dołował na warszawskiej giełdzie. Z pisma do Mateusza Morawieckiego możemy się dowiedzieć, że w styczniu i lutym tego roku żądanie wcześniejszego wykupu dotyczyło obligacji wartych zaledwie 8 mln zł, ale już w kolejnych dwóch miesiącach kwoty te dotyczyły w sumie ok. 120 mln zł.
Tylko między 26 marca a 13 kwietnia, zgodnie ze standardowymi terminami zapadalności papierów, inwestorom powinno zostać wypłacone 73 mln zł. Do tego doszło jednak dodatkowe 55 mln zł z obligacji, w których użyto opcji put. Dzisiaj nie wiadomo, jaka jest wartość obligacji, których spółka nie wykupiła w terminie lub przestała płacić od nich odsetki. Jedyna informacja, jaka została w tej sprawie przekazana, to, że na 25 kwietnia niewykupione obligacje miały nominalną wartość ponad 88 mln zł, a niewypłacone odsetki to przeszło 3 mln zł.
Obligatariusze grupują się już za pośrednictwem mediów społecznościowych i kierują swoje kroki do kancelarii prawnych, które będą ich reprezentowały w sprawie GetBacku oraz pośredników, którzy mieli nakłaniać do zakupu. Część osób, które ulokowały pieniądze w obligacjach windykatora uważa, że padła ofiarą tzw. missellingu, czyli wprowadzania w błąd podczas oferowania sprzedaży papierów GetBacku, porównując ich bezpieczeństwo np. do lokat bankowych.
Na razie władze spółki oferują swoim wierzycielom spłatę dwóch trzecich kwoty zainwestowane w obligacje w ratach w okresie 7–8 lat. Reszta długu ma zostać uregulowana w drodze zamiany na akcje. Odsetki od obligacji oraz zaciągniętych kredytów mają być umorzone.
ROZMOWA
Inwestorzy nie stracą zaufania do obligacji przedsiębiorstw
Emil Szweda prezes Obligacje.pl / Dziennik Gazeta Prawna
Czy problemy GetBacku z obsługą obligacji mogą negatywnie wpłynąć na rynek długu korporacyjnego w Polsce?
Do końca jeszcze tego nie wiemy. Pierwsze emisje, po tym jak problemy GetBacku stały się publiczne, już były. Spółki sprzedawały obligacje zarówno w ramach ofert prywatnych, jak i publicznych, a papiery trafiły do inwestorów instytucjonalnych i indywidualnych. Udały się bardzo dobrze, jakby żadnego problemu nie było. PKN Orlen sprzedał papiery za 200 mln zł, a Echo Investment za 50 mln zł. Sytuacja jednak była tutaj specyficzna, bo chwilę wcześniej te spółki wykupiły obligacje od swoich inwestorów detalicznych. Pieniądze więc po prostu wróciły na rynek, a inwestorzy mieli do emitentów zaufanie. Wydaje mi się jednak, że rynek trochę przysnął. Jest kilku emitentów, którzy pewnie chcieliby pozyskać kapitał ze sprzedaży obligacji, ale trochę się obawiają zachowania rynku. Mimo wszystko nie sądzę, aby doszło do trwałego załamania i odwrotu od długu korporacyjnego.
Dlaczego?
Obligacje GetBacku były dystrybuowane przez domy maklerskie, ale sądzę, że raczej wśród inwestorów, którzy byli świadomi ryzyka. Jeżeli ktoś oferuje obligacje inwestorom indywidualnym, to jest to biznes w dużej mierze reputacyjny i tych kupujących trzeba wyedukować. Jeżeli ktoś dostaje ofertę zakupu obligacji oprocentowanych na 12 proc., to zdaje sobie sprawę, o co chodzi i z jakim emitentem ma do czynienia. Natomiast problem dotyczy tych ludzi, którzy nie powinni się byli nigdy na tym rynku znaleźć i były to ich pierwsze przygody z obligacjami korporacyjnymi. Takim ludziom mówiono, że obligacje GetBacku to produkt bezpieczny i oprocentowany np. na 5,5 proc. Przerażające jest, że w tym samym czasie można oferować papiery o tak różnym oprocentowaniu, ale właśnie tutaj m.in. możemy dotykać problemu missellingu, chociaż nie tylko. Sprzedaż obligacji GetBacku nie była sama w sobie missellingiem, ale warunki, na jakich je oferowano, już noszą takie znamiona. Tych inwestorów rynek straci, ale nie powinien nigdy ich mieć.
To może potrzeba większej regulacji i nadzoru ze strony KNF nad emisjami prywatnymi?
Uważam, że nadmiar regulacji szkodzi. Nie można zakładać, że jak je zwiększymy, to nic złego już się nie stanie. Po aferze Amber Gold powstają przecież kolejne piramidy finansowe i zawsze tak będzie. Firmy będą też zawsze bankrutowały albo popadały w kłopoty, a ludzie źle inwestowali swoje pieniądze i je tracili. Na rynku kapitałowym zawsze będzie ryzyko inwestycyjne i ryzyko związane z tym, że trafi się na nieuczciwych ludzi. Nadmiar regulacji nie rozwiąże żadnych problemów.