Ustawa ograniczająca handel w niedzielę obowiązuje dopiero kilka tygodni, a wciąż nie wiadomo, po co została wprowadzona i jak ją interpretować. W rozwiązaniach przeforsowanych przez rząd i NSZZ „Solidarność” jest mnóstwo niejasności.
okładka magazyn 4.05 / Dziennik Gazeta Prawna
Prawo pełne dziur
Zwolennicy ustawy deklarowali, że jej celem jest odciążenie pracowników handlu. Argumentowali, że praca w niedziele wiąże się z dużym stresem i nie pozwala na życie rodzinne oraz religijne. Niezależnie od oceny celów ustawy, w praktyce może ona prowadzić do przeciwstawnych skutków.
Nowe prawo daje uprzywilejowaną pozycję małym sklepom, w których warunki pracy są najgorsze, zaś płace najniższe. W uzasadnieniu projektu „S” czytaliśmy, że „obaw nie powinien budzić także spadek zatrudnienia w sektorze handlu. Ze względu na możliwość handlu w niedziele przez osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą przewiduje się stworzenie dodatkowych miejsc pracy w formie samozatrudnienia”. Innymi słowy pracownicy mieli „przepłynąć” z hipermarketów do małych sklepików (i tych, które są wyłączone z obowiązywania ustawy). A więc skutkiem nowego prawa będzie zmiana struktury rynku – niezbyt korzystna z perspektywy pracownika, bo w ostatnich latach to w dużych sklepach rosły płace i rozwijały się związki zawodowe.
Ustawa zawiera mnóstwo niejasnych wyjątków. Wolne od zakazu są placówki handlowe, których przeważająca działalność polega na sprzedaży pamiątek lub dewocjonaliów; placówki handlowe na dworcach w zakresie związanym z bezpośrednią obsługą podróżnych; sklepy internetowe i sklepy prowadzone przez przedsiębiorcę będącego osobą fizyczną, wyłącznie osobiście i we własnym imieniu, a także piekarnie, cukiernie i lodziarnie. Trudno powiedzieć, co ma na myśli ustawodawca, pisząc o „przeważającej działalności”. Czy w sklepie z dewocjonaliami można sprzedawać kiełbasę, pod warunkiem że obrót przedmiotami kultu religijnego będzie wyższy niż obrót wędliną? Czy sieci będą mogły funkcjonować w niedzielę, gdy rozbudują swoje działy cukiernicze? Jakie towary podlegają pod „zakres związany z obsługą podróżnych”?
Ustawa o handlu w niedzielę ani nie podnosi płac pracownikom, ani nie skraca wymiaru czasu pracy. / Dziennik Gazeta Prawna
Odkąd ustawa weszła w życie, część sieci już zaczęła wprowadzać nocną zmianę i wdrażać tryb pracy do północy w sobotę i od początku doby w poniedziałek. Inni właściciele rozważają zamianę sklepów w showroomy, w których można oglądać ekspozycję, a następnie zamawiać towary przez internet. Inny pomysł to otwieranie przy supermarketach stacji benzynowych. Właściciele jednej z galerii wpadli na pomysł stworzenia u siebie poczekalni i kasy biletowej dla podróżnych.
Nowe pomysły sieci handlowych wynikają z mnóstwa luk i niejasności, które znalazły się w ustawie. Skoro zakaz handlu ma ponad 30 wyłączeń, trudno się dziwić, że właściciele sklepów korzystają z ustawowo danych im możliwości obchodzenia ustawy.
Na ratunek PIP
Aby ograniczyć wątpliwości interpretacyjne Ministerstwo Pracy, wraz z Państwową Inspekcją Pracy, postanowiły wydać rekomendacje dotyczące tego, jak interpretować przepisy. Procedura rozjaśniania zapisów ustawy przez instytucje kontrolne nie jest jednak przewidziana w polskim prawie i trudno określić jej status. Jeżeli prawo jest niejasne, powinno się je dookreślać, zamiast ogłaszać obowiązującą interpretację. Ponadto, niestety, interpretacje ustawy w niektórych aspektach idą w jeszcze gorszym kierunku, niż wydawał się jej pierwotny projekt.
Z zaleceń PIP ustalonych wraz z resortem można się dowiedzieć, że „korzystanie z okazjonalnej i nieodpłatnej pomocy członków rodziny w takim przypadku nie narusza przepisów ustawy”. A w ustawie czytamy, że wyłączenie dotyczy placówek, w których „handel jest prowadzony przez przedsiębiorcę będącego osobą fizyczną wyłącznie osobiście, we własnym imieniu i na własny rachunek”. Skąd zatem PIP wyprowadził możliwość darmowej pracy członków rodziny? Oraz jak sobie wyobraża sprawdzanie, kto jest członkiem rodziny i jak dalekie pokrewieństwo dopuszcza? Najwyraźniej dla części rodzin niedziela nie ma być dniem wolnym, lecz czasem nieopłacanej pracy.
Na dodatek inspektorów PIP obciążono obowiązkiem sprawdzania przestrzegania zapisów ustawy. W związku z niejasnościami prawa ich kontrole muszą być drobiazgowe i narażone na ryzyko arbitralności. Ponadto skupienie się na przestrzeganiu źle przygotowanego prawa odwraca uwagę inspektorów od wielu innych patologii naszego rynku pracy. Okazało się zresztą, że sami pracownicy inspekcji zaprotestowali przeciwko nadmiarowi obowiązków w niedziele. Ich zdaniem kontrole przestrzegania zakazu pracy są sprzeczne z prawem pracy. Po skierowaniu ich w teren przy pierwszej niehandlowej niedzieli napisali do Głównego Inspektora Pracy list, w którym przekonywali, że każdy przypadek wysłania pracownika w ten dzień może budzić wątpliwości prawne. Pytają w liście, dlaczego negatywne skutki pracy w niedziele i święta miałyby się do nich nie odnosić.
Z ustawy o PIP wynika, że kontrolerzy powinni pracować w dni wolne tylko w wyjątkowych sytuacjach. Ustawa mająca mnóstwo wyjątków może sprawić, że w co drugą niedzielę będą wysyłani w teren. W ten sposób praca w ten dzień stanie się dla nich standardem, a nie czymś wyjątkowym.
Koniec pracy w niedzielę?
W projekcie Solidarności czytamy, że co prawda w wyniku obowiązywania ustawy liczba pracowników hipermarketów może się zmniejszyć, ale wzrośnie zatrudnienie w innych segmentach rynku. „Przewiduje się, że ograniczenie handlu w niedziele spowoduje przeniesienie ciężaru opodatkowania na usługi, tj. na gastronomię, rozrywkę itp. w związku ze zwiększonym zapotrzebowaniem społecznym na tego typu usługi świadczone w niedziele”. Innymi słowy, pracownicy hipermarketów mają niedzielę spędzać z Bogiem i rodziną, a pracownicy kawiarni czy restauracji obsługiwać klientów. Trudno tu o logikę, tym bardziej że praca w gastronomii i rozrywce jest bardziej uśmieciowiona niż w handlu wielkopowierzchniowym.
Tuż po wprowadzeniu ustawy jej autorzy z „Solidarności” postanowili zmienić zdanie. Przewodniczący związku Piotr Duda ogłosił, że zakaz pracy powinien objąć inne branże. – Przeanalizujemy obecne wyjątki od generalnego zakazu pracy w niedziele i święta. Chcemy, aby dla kolejnych grup zawodowych były one wolne. Chodzi o to, aby w niedziele swoje obowiązki wykonywały jedynie osoby, których praca jest niezbędna – powiedział. To stanowisko z pewnością bardziej spójne od tego zawartego w ustawie, ale budzące większe wątpliwości. Jeżeli w niedzielę miałaby być wykonywana tylko niezbędna praca, to trzeba byłoby zamknąć kawiarnie, restauracje, baseny, ogrody zoologiczne, muzea, galerie, opery. Zakazać imprez sportowych. Nie byłoby studiów zaocznych, żadnych kursów ani debat. Transport też byłby ograniczony do minimum. Kraj właściwie stanąłby i wielu ludzi nie wiedziałoby, jak zorganizować sobie niedziele. Dla dużej części społeczeństwa raczej nie byłaby to dobra zmiana.
Zakaz czy wyższe płace
Obrońcy ustawy lubią przytaczać badania dotyczące oceny zakazu handlu. Od wielu miesięcy ich wyniki są niejednoznaczne. Średnio około połowa Polaków jest przeciwna ograniczeniom niedzielnego handlu. Rząd z satysfakcją przyjął badanie Kantar Millward Brown dla TVN24 z końca marca, zgodnie z którym 56 proc. Polaków popiera zakaz, a 39 proc. respondentów jest mu przeciwna. Warto jednak pamiętać, że ustawa w największym stopniu dotyczy miast. W małych miejscowościach i na terenach wiejskich jest znacznie mniej dużych sklepów i ustawa niewiele zmienia. Z marcowego sondażu Instytutu Badań Pollster przeprowadzonego na zlecenie „Super Expressu” wynika, że aż 58 proc. ankietowanych mieszkańców Warszawy chciałaby móc robić zakupy w niedziele – pozytywnie zamknięcie części sklepów ocenia tylko 30 proc. badanych. Przypuszczalnie również mieszkańcy innych dużych miast są w większości przeciwko zakazowi.
Solidarność jeszcze przed wdrożeniem ustawy argumentowała, że o zdanie należy pytać nie wszystkich obywateli, lecz bezpośrednio zainteresowanych, czyli pracowników handlu. Z nieznanych przyczyn twórcy ustawy uznali, że pracowników, których zakaz nie obejmuje, nie ma sensu pytać o zdanie. Ale również osoby objęte ustawą w swoich deklaracjach nie w pełni podzielają opinię związku zawodowego Piotra Dudy.
W połowie lutego platforma TakeTask, specjalizująca się w analizach handlu, przeprowadziła badanie na temat oceny zakazu handlu wśród kasjerek i kasjerów. Wśród pracowników handlu największych sieci handlowych z kilku polskich miast 56 proc. osób zadeklarowało, że zakaz handlu w niedziele jest dobrym rozwiązaniem, a 28 proc. wyraziło przeciwną opinię. Jednocześnie 38 proc. pracowników wyraziło obawę pogorszenia godzin pracy, np. wprowadzenia trybu pracy w soboty do północy lub w poniedziałki od wcześniejszych godzin niż dotychczas, a 41 proc. było przeciwnego zdania. 46 proc. badanych obawiało się, że przez zakaz handlu w niedziele będzie mniej zarabiać, a 37 proc. nie miało takich wątpliwości.
Kluczowe jednak było pytanie o to, czy pracownicy handlu woleliby mieć wolną niedzielę, czy rekomendowane przez OPZZ 2,5 razy wyższe stawki godzinowe za pracę w niedzielę. Okazało się, że aż 43 proc. wolałoby więcej zarabiać, a przeciwne zdanie wyraziło 29 proc. respondentów. Innymi słowy przy traktowaniu niedzieli jako normalnego dnia pracy, większość pracowników wolałaby mieć ten dzień wolny, ale gdyby padła propozycja wyższych płac, przeważający odsetek kasjerek i kasjerów wolałby pracować.
Wprowadzenie wyższych stawek za pracę w niedzielę byłoby też dobrym rozwiązaniem dla innych branż. Zakaz dotyczy bowiem tylko części handlu, a dla pracowników innych zawodów nic się nie zmienia. Wprowadzenie wyższych stawek za każdą pracę w niedziele byłoby rozwiązaniem znacznie bardziej uniwersalnym, które podnosiłoby pensje setkom tysięcy pracujących. Gdyby zaś w danej branży pracodawca nie chciał płacić więcej, jego firma pozostałaby w niedzielę zamknięta.
Ustawa o handlu w niedzielę ani nie podnosi płac pracownikom, ani nie skraca tygodniowego wymiaru czasu pracy. Nie ogranicza ona nawet liczby pracowników, którzy pracują w niedzielę. W tym kontekście trudno zrozumieć, jaki jest sens zmian. Zamiast wprowadzać selektywny, arbitralny zakaz, lepiej byłoby radykalnie podnieść płace za pracę w tym dniu. We wszystkich branżach.
Kilka tygodni temu minister pracy Elżbieta Rafalska stwierdziła, że „rząd nie zawaha się znowelizować ustawy ograniczającej handel w niedzielę, jeśli taka potrzeba wystąpi”. Skoro jednak ustawa już po kilku tygodniach obowiązywania wymaga nowelizacji, to lepiej ją po prostu porzucić.
Ustawa o handlu w niedzielę ani nie podnosi płac pracownikom, ani nie skraca wymiaru czasu pracy. Nie ogranicza nawet liczby pracowników, którzy pracują w niedzielę. Trudno zrozumieć, jaki jest sens zmian. Zamiast wprowadzać arbitralny zakaz, lepiej byłoby podnieść płace za pracę w tym dniu