W tym roku po raz ostatni nakłady publiczne wzrosną w relacji do PKB – deklaruje Ministerstwo Finansów w najnowszej aktualizacji programu konwergencji.
Planowane nakłady publiczne / Dziennik Gazeta Prawna
W ogłoszonym dziś dokumencie, który wkrótce trafi do Komisji Europejskiej, rząd opisuje bieżący stan finansów publicznych i pokazuje, w jaki sposób zamierza utrzymać ich stabilność i deficyt poniżej wymaganego przez Unię progu 3 proc. PKB. Co wynika z prognozy wydatków w kolejnych latach?
Po pierwsze, mimo dość pesymistycznych przewidywań, które obecny rząd miał w poprzednich latach, udało się utrzymać trwający od 2011 r. trend spadkowy wydatków liczonych jako procent PKB. W swojej pierwszej aktualizacji programu konwergencji rząd PiS zakładał, że będzie wydawał coraz więcej przez kolejne dwa lata ze względu na duży wzrost transferów socjalnych. Odszedł w ten sposób od polityki poprzedników, którzy z roku na rok kreślili scenariusz systematycznego spadku nakładów. Ale ostatecznie zamiast zwiększyć wydatki w 2016 r. do 41,6 proc. PKB z 41,5 proc. PKB rok wcześniej, udało się je obniżyć do 41,3 proc. PKB.
Pomogła zapaść w wydatkach publicznych, które wtedy nominalnie spadły i to aż o kilkanaście procent rok do roku. Podobnie było z prognozami z 2017 r.: wydatki miały pójść w górę aż do 45,3 proc. PKB głównie przez jednorazowe umorzenie pożyczek, jakie niegdyś szły do ZUS z budżetu, ale też przez koszty obniżenia wieku emerytalnego. Ale udało się i tym razem – wydatki spadły do 41,1 proc. PKB. Głównie dzięki bardzo dobrej koniunkturze, która nakręciła nominalny wynik PKB. MF wyliczając wydatki, nie doszacował zarówno wzrostu gospodarczego (zakładał 3,6 proc., było 4,6 proc.), jak i inflacji (miała wynieść 1,8 proc., a było 2 proc.).
Po drugie, MF nie rezygnuje z konserwatywnego podejścia w prognozach. Zakłada, że w tym roku wydatki jednak wzrosną, bo wyniosą 42,3 proc. PKB. Ale znów ma sporą szansę na zrobienie pozytywnej niespodzianki. A to dlatego, że wyliczenia oparto na prognozie wykorzystania pełnego limitu wydatków, który w tym roku zaplanowano na ok. 804 mld zł. Ministerstwo zakłada na przykład, że wyda więcej na emerytury i renty, które mają pochłonąć 10,4 proc. PKB. Bo koszty obniżenia wieku mają być większe niż w 2017 r., a do tego dochodzi wysoka waloryzacja świadczeń (kosztowała ok. 6 mld zł). Ale pełny limit właściwie nie jest wykorzystywany. MF wylicza, że przeciętnie naturalne oszczędności to ok. 3 proc. planu wydatkowego, w latach 2011–2017 wynosiły one 10,2 mld zł rocznie, czyli ok. 0,6 proc. PKB.
Zresztą ten rok ma być ostatnim, w którym ministerstwo planuje popuszczanie pasa. Resort nie zakłada już na kolejne lata tak dużych projektów zwiększających wydatki sztywne, jak program „Rodzina 500 plus”. Z istotnych planów kosztowne mogą być pracownicze plany kapitałowe ze względu na konstrukcję tego programu. Ma on objąć wszystkich pracowników sektora publicznego, co w połączeniu z budżetowym finansowaniem zachęt ma kosztować 1,3 mld zł w 2019 r. i 2,8 mld zł w 2021 r. Niemniej jednak ministerstwo zakłada systematyczny spadek wydatków w relacji do PKB: w 2019 r. do 41,8 proc., 41 proc. rok później, by w 2021 r. obniżyć poziom do 39,8 proc.
Taka ścieżka wynika nie tyle z woli urzędników, ile ze stosowania reguły wydatkowej, która ogranicza wzrost w relacji do PKB, bo uzależnia ich wielkość m.in. od dynamiki wzrostu gospodarczego. Limit można podnieść, o ile da się znaleźć dodatkowe dochody. – Tymczasem resort finansów przyznaje, że potencjał do znaczącego zwiększania wpływów dzięki lepszej ściągalności podatków jest coraz bardziej ograniczony w kolejnych latach – mówi Mateusz Sutowicz z Banku Millennium. Szanse na jakieś pozytywne wydatkowe niespodzianki w kolejnych latach też będą ograniczone. – Prawdopodobieństwo będzie coraz mniejsze, bo wydatki rosną i są sztywne. A szczyt koniunktury raczej już minęliśmy, przed nami okres kilku kwartałów stabilizacji z umiarkowanym wzrostem PKB w kolejnych latach – mówi ekonomista.