Beneficjenci mają oddać 1,55 mld zł dofinansowania, z czego 1,14 mld zł z tytułu nieprawidłowości.
Polska wykorzystała już 176 mld zł, czyli ponad 55 proc. funduszy, które Bruksela przyznała naszemu krajowi na lata 2014–2020. Mowa tu o zakontraktowanych pieniądzach, gdy umowa o dofinansowanie jest podpisana, a projekt czy inwestycja mają zielone światło. Bo jeśli chodzi o finalne rozliczenia (czyli płatności z KE otrzymane już po zakończonym przedsięwzięciu), wykorzystaliśmy tylko 13 proc. dostępnej puli (41,4 mld zł). Bywa, że ubiegającemu się o dofinansowanie powinie się noga lub zajdą nieprzewidziane wydarzenia. Ich skutkiem jest czasem coś, czego wszyscy woleliby uniknąć: rozwiązanie umowy o dofinansowanie.
Jak wynika z informacji, które na naszą prośbę przygotowało Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju (MIR), dotychczas w ramach perspektywy unijnej 2014–2020 rozwiązano 852 umowy na kwotę 5,6 mld zł, zarówno w krajowych, jak i regionalnych programach operacyjnych. Mowa o wydatkach kwalifikowanych, czyli kosztach poniesionych podczas prowadzenia projektu, które nadają się do refundacji w ramach udzielonego dofinansowania. Z tej kwoty 3,5 mld zł miały stanowić eurofundusze. To ok. 2 proc. aktualnego poziomu kontraktacji, czyli tego, co Unia już nam obiecała w dotychczas zawartych umowach.
Rozwiązanie umów nie musi oznaczać, że pieniądze przepadną. – Środki uwolnione w wyniku rezygnacji z realizacji projektów wracają do puli i są kierowane na inne inwestycje, np. z list rezerwowych – tłumaczą urzędnicy w MIR. Przyznają, że im więcej takich przypadków, tym bardziej komplikuje to proces konsumpcji unijnych pieniędzy. Bo zegar tyka, a w Brukseli już trwają przymiarki do nowego okresu programowania po 2020 r.
– To naturalny proces. Jego skala jest mała. Dziś rozwiązane umowy to mniej niż 2 proc. aktualnego poziomu kontraktacji. Myślę, że na koniec tej perspektywy unijnej może to być ok. 10 proc. I to wciąż nie będzie poziom, który mógłby nas zaniepokoić – mówi minister inwestycji i rozwoju Jerzy Kwieciński.
Co było przyczyną odstąpienia od już zawartych umów? Chodzi o sytuacje, w których beneficjent zrezygnował z realizacji projektu, np. dlatego że stwierdził, iż wskutek wzrostu cen materiałów czy ofert złożonych w przetargu koszty projektu przekraczają jego możliwości. Są też przypadki wypowiedzenia umowy przez właściwą instytucję, np. wskutek wychwyconych nieprawidłowości. W grę wchodzą też oszczędności wygenerowane przy projektach, gdy ostateczne koszty okazały się niższe, niż szacowano. – Biorąc pod uwagę, że na obecnym etapie wdrażania niewielka jest liczba projektów zakończonych, trudno uznać te kwoty za miarodajne – zaznacza Stanisław Krakowski z biura prasowego MIR.
Część pieniędzy już została przekazana, dlatego beneficjenci zostali wezwani do zwrotu 1,55 mld zł dofinansowania. Z tego 1,14 mld zł z tytułu wykrytych nieprawidłowości. Jakich? – Zdarzają się próby wyłudzeń unijnych dotacji, ale to są za duże pieniądze, by podejrzewać, że w sposób systemowy dochodziło do wyłudzeń na taką skalę – ocenia dr hab. Tomasz Kubin z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Zdaniem ekspertów chodzi o to, że część wydatków przy danym projekcie czy inwestycji beneficjenci starali się zakwalifikować jako te, które Unia powinna zwrócić (choć częściowo), ale byli w błędzie. Może to też być efekt przyzwyczajeń z okresu 2007–2013. – Na lata 2014–2020 pozmieniały się pewne definicje dotyczące środków kwalifikowanych – wskazuje dr Kubin. Coś, co było refundowane w poprzedniej perspektywie finansowej, niekoniecznie musi być refundowane w obecnej.
Marta Milewska z urzędu marszałkowskiego Mazowsza twierdzi, że do rozwiązania umowy najczęściej dochodzi z decyzji beneficjentów. – Czasami nie podają powodu. Zdarza się również, że nie dochodzi do realizacji projektów w wyniku braku możliwości pozyskania odpowiedniego kontrahenta, który pozwoli na wykonanie projektu na zadowalającym poziomie – tłumaczy Milewska. Urząd marszałkowski podaje przykład spółki Falck, która zrezygnowała z 1,8 mln zł dofinansowania na projekt „Zdrowe e-Mazowsze”. Jako powód podano „zmianę sytuacji prawnej – zmiany związane z kontraktem NFZ”.
Jeden z najgłośniejszych przypadków dotyczy inwestycji w park naukowo-technologiczny w Nowym Sączu. W ubiegłym roku Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości wypowiedziała dwie umowy o dofinansowanie spółce Miasteczko Multimedialne, właścicielowi parku technologicznego MMC Brainville. Inwestycja zainaugurowana w 2014 r., reklamowana jako sądecka dolina krzemowa, otrzymała prawie 95 mln zł eurofunduszy. Ale w zeszłym roku krakowski sąd ogłosił upadłość spółki. PARP rozwiązała umowy i wezwała syndyka do zwrotu przekazanego dofinansowania wraz z odsetkami.
W ministerialnych zestawieniach dobrze wypadają samorządy i podległe im jednostki. Te mają do zwrotu zaledwie 92 mln zł, z czego tylko 5 mln zł z tytułu wykrytych nieprawidłowości. Zdaniem polityków PiS dobrze to świadczy o lokalnych włodarzach. – Samorządy zawsze dobrze sobie radziły z funduszami europejskimi, zarówno na gruncie ich pozyskiwania, jak i rozliczania. W praktyce im niższy szczebel administracji państwowej, tym lepiej i sprawniej ten proces się odbywa – przyznaje Grzegorz Adam Woźniak, wiceszef sejmowej komisji samorządowej.
Jak Polska wydaje unijne pieniądze / Dziennik Gazeta Prawna
O ile problem rozwiązywanych umów i zwracanych z tego tytułu pieniędzy praktycznie nie dotyczy samorządów, o tyle wisi nad nimi inna, jeszcze większa groźba. Nie wiadomo, czy wszystkie regiony osiągną wskaźniki założone na 2018 r. Zgodnie z unijną zasadą N+3 do końca tego roku województwa powinny potwierdzić Komisji Europejskiej wydatkowanie 4,4 mld euro z eurofunduszy. Tymczasem wydały one średnio 65 proc. tej kwoty (2,8 mld euro). Jak słyszymy w resorcie rozwoju, najgorsza sytuacja jest w Kujawsko-Pomorskiem, Podlaskiem i Warmińsko-Mazurskiem, gdzie poziom certyfikacji waha się wokół 50 proc. Jeśli nie uda się wypełnić tegorocznych planów, pieniądze przepadną. Jak w lutym informował szef resortu rozwoju Jerzy Kwieciński, zagrożone jest nawet 1,2 mld euro.
Jeśli ten scenariusz się spełni, może to wpłynąć na stopień zaangażowania samorządów w dystrybucję eurofunduszy po 2020 r. Dziś władze regionów zarządzają ok. 40 proc. środków przyznanych Polsce na lata 2014–2020. – Zastanawiamy się, na ile chłonne jeszcze są samorządy. Wydaje się, że na razie nie ma zagrożenia, by ten potencjał miał się drastycznie zmniejszyć. Oczywiście pozostaje kwestia, na co pieniądze są wydawane. Być może trzeba byłoby lepiej dostosować priorytety i skierować większy strumień pieniędzy na drogi – mówi poseł Woźniak z PiS. Zaznacza jednak, że na razie nie wiadomo, jak będzie wyglądał budżet unijny po 2020 r. KE w maju ma przedstawić propozycje.