Sporo się ostatnio mówi i pisze o nierównościach rosnących na Zachodzie. A takie miejsca jak na przykład Chiny? Kto tam zjadł owoce pędzącej przez lata gospodarki? Odpowiedź na to pytanie może być zaskakująca.



Trochę światła na Państwo Środka rzuca w jednym ze swoich ostatnich tekstów serbsko-amerykański spec od nierówności Branko Milanović. Porównuje on rozkład dochodów w Chinach w 2003 r. oraz dekadę później. Dochody chińskich gospodarstw domowych rosły w tym okresie o średnio o 9,3 proc. To już po uwzględnieniu inflacji i opodatkowania.
A teraz podzielmy chińskie społeczeństwo na 10 grup dochodowych (tzw. decyle) ustawionych od najbiedniejszych (pierwszy decyl) do najbogatszych (decyl dziesiąty). Pozwoli nam to uchwycić, która część społeczeństwa na szybkim wzroście dochodów skorzystała najmocniej. Kto taki? Okazuje się, że decyle od 3 do 6. Czyli klasa średnia. Ze szczególnym uwzględnieniem jej dolnej części. W tej grupie dochody rozporządzalne (te po podatkach i uwzględnieniu inflacji) szły w górę o ponad 10 proc. rocznie. Nieźle, co? W tym tempie majątek ulega całkowitemu podwojeniu co siedem lat. Najsłabiej na chińskiej prosperity wyszli najbiedniejsi. A także ci prawie najbogatsi (początek 9 decyla). I w jednym, i w drugim przypadku ten „słaby” wzrost dochodów to wciąż ok. 8 proc. rocznie.
Tu pojawia się jednak problem. Skoro było tak równo, to dlaczego w Chinach jest tak nierówno. Chiński indeks Giniego w czasie dekady 2003–2014 wprawdzie trochę spadł – z 0,45 do 0,43 (według nieco innej metodologii z 0,53 do 0,49), ale to wciąż więcej niż w bardzo nierównych Stanach Zjednoczonych (0,41). Nie mówiąc już o krajach Europy Zachodniej. By zrozumieć, co się dzieje, należy cofnąć się do początków chińskiego kapitalizmu komunistycznego. Który przejawiał się w błyskawicznym wzroście i redukcji biedy, ale za cenę szybkiego wzrostu nierówności. To klasyczna opowieść o chińskiej gospodarce po 1978 r., powtarzana nie tylko przez ekonomistów, ale i przez władze w Pekinie. Dla wielu był to dowód, że chińscy czerwoni są komunistami już tylko na papierze. W rzeczywistości zaś następcy Mao to kapitaliści pełną gębą.
Dziennik Gazeta Prawna
Coraz więcej poszlak wskazuje jednak na to, że chińskie władze dokonały jednak pewnej korekty tej polityki. Kiedy to się stało? Ekonomiści i politologowie nie są pewni. Według Raviego Kanbura i Yue Wang (Cornell University) i Xiaobo Zhanga (Uniwersytet Pekiński), autorów pracy „Wielki zwrot w chińskich nierównościach”, kluczowy jest rok 2010. Od tamtej pory nierówności przestały rosnąć, a nawet zaczęły spadać. Jak to możliwe? Według ekonomistów po wielu latach masowych migracji Chiny doszły do punktu, w którym wsie przestały cierpieć na nadmiar pracowników. Przeciwnie, zmniejszona podaż siły roboczej doprowadziła do podciągnięcia płac poza miastami. Inni obserwatorzy twierdzą, że to wynik zakrojonych na szeroką skalę inwestycji publicznych chińskiego rządu w infrastrukturę obliczoną na zmniejszenie dysproporcji regionalnych. Te rosły bardzo szybko przez dobre dwie dekady, od połowy lat 80. Ale w połowie lat 2000 zahamowały. W tym samym czasie Pekin zaczął też bardziej restrykcyjnie pilnować przestrzegania płacy minimalnej i wprowadził kilka dużych programów socjalnych. Spółdzielcze ubezpieczenie zdrowotne dla mieszkańców wsi oraz ubezpieczenia społeczno-emerytalne dla rolników. Co znacząco zwiększyło poczucie bezpieczeństwa socjalnego na wsi.
Wygląda więc na to, że Pekinowi udało się w ciągu ostatniej dekady zmodyfikować gospodarczy eksperyment. I znów uczynić go trochę bardziej czerwonym. Ciekawe, że działo się to w czasie, gdy na bogatym Zachodzie tendencje były dokładnie odwrotne. Kwitło neoliberalne zwijanie państwa dobrobytu, a nierówności stale rosły.
Coraz więcej poszlak wskazuje, że chińskie władze dokonały pewnej korekty polityki gospodarczej. Kiedy to się stało? Kluczowy jest rok 2010 – od tamtej pory nierówności przestały rosnąć, a nawet zaczęły spadać