Sądzę, że każdy z Państwa spotkał się z pojęciem perpetuum mobile. Przypomnę, że jest to nazwa używana do określenia fantastycznych, acz nieistniejących urządzeń, które mogły produkować energię z niczego. To te lepsze. Nazywane są one perpetuum mobile pierwszego rodzaju. Gdyby istniały, to wytwarzałyby więcej energii, niż same zużywają. Podobno jest to niezgodne z I zasadą termodynamiki. Ale któż by w XXI w., który przejdzie do historii jako Wiek Odejścia od Rozumu, stosował się do jakichś zasad termodynamiki. Albo zasad dynamiki. Albo jakichkolwiek zasad.
Jest jeszcze perpetuum mobile drugiego rodzaju. Trudniejsze do wytłumaczenia, bo odnosi się ono do II zasady termodynamiki, dotyczącej sprawności w przemianie ciepła na pracę. W skrócie: skoro nie można wytwarzać energii z niczego, to zróbmy coś, aby jej nie tracić. Zamiana całej energii cieplnej na pracę nie jest jednak możliwa, a winę za to ponosi pewien żyjący na początku XIX w. Francuz – Nicolas Carnot. Żeby zilustrować, jak mają się odwieczne marzenia inżynierów o wysokiej sprawności do wyników osiąganych w rzeczywistości, użyję materiałów marketingowych dotyczących nowych bloków w Elektrowni Opole. Jeżeli uda się kiedyś oddać je do użytku, to dzięki „zastosowaniu najnowszych technologii” osiągną one najwyższą dla elektrowni węglowych sprawność wytwarzania energii elektrycznej... co najmniej 45,5 proc. Dlatego że oprócz strat „termodynamicznych” musimy jeszcze uwzględniać straty „inżynierskie”, czyli oddawanie energii do otoczenia w związku z tarciem, radiacją czy turbulencją.
Jeszcze bardziej interesujące mogą być dane dotyczące pozyskiwania energii ze źródeł geotermalnych. Wodę trzeba pompować z dużych głębokości, a do tego zużywa się energię. Najlepsze osiągają sprawność wynoszącą... 10 proc. W skrajnych wypadkach typu „za głęboko” lub „za zimno” może być jeszcze gorzej. Ale to prawa obowiązujące w fizyce. W metafizyce jest inaczej: do pompowania wody można wykorzystywać tani „brudny” prąd, a ten „ekologiczny” sprzedawać po znacznie wyższej cenie. A już najprościej jest otrzymać dotacje.
A wytwarzanie zysków z niczego? Proszę bardzo, oto przykłady. W listopadzie 2016 r. zarejestrowano przejęcie przez Alior Bank wydzielonej części Banku BPH. Obejmowała ona aktywa i pasywa z wyjątkiem działalności hipotecznej, popularnie zwanej frankową. I tu na scenę wchodzi cuda czyniący standard MSSF 3 Połączenia przedsięwzięć. W sierpniu 2016 r. Alior Bank zapłacił za nabyte aktywa BPH 1,46 mld zł. Później dokonano analizy współczynnika wypłacalności tego, co zakupiono, i uznano, że sprzedający powinien zwrócić 52 mln zł, a jeszcze później dokonano kolejnej korekty ceny, tym razem o 93 mln zł.
Kiedy po miesiącu sporządzano sprawozdanie finansowe za 2016 r. Alioru, oszacowano wartość nabytego majątku i stwierdzono, że jest to... 1,82 mld zł. Różnica pomiędzy zapłaconą ceną a sporządzoną wyceną nazywana jest ujemną wartością firmy. W dawnych czasach, kiedy nadrzędną była zasada kosztu historycznego, wykazano by ją w bilansie jako oddzielną pozycję po stronie pasywów i rozliczano przez 20 lat (taka ujemna amortyzacja). W obecnych czasach szacunków i wartości godziwej cała ujemna wartość firmy jest jednorazowo wykazywana jako zysk. To oznacza, że 500 mln różnicy pomiędzy tym, co zarząd sądził, iż powinien zapłacić, a tym, co zarząd sądził, że było to warte, jest zyskiem. I wykazano to w rachunku wyników za 2016 r. W komentarzu zarząd poinformował, że zysk z okazyjnego nabycia powstał w wyniku wynegocjowania korzystnej ceny transakcji oraz że było to możliwe z uwagi na chęć szybkiego wycofania się grupy GE z rynku usług bankowych na terenie Polski. Kiedy przeczytałem ten komentarz, zastanawiałem się, co na ten temat sądzą negocjatorzy, którzy ów bank sprzedawali.
Nieco inną operację przeprowadził w grudniu 2017 r. Bank Pekao. Za 591 mln zł kupiono 51 proc. udziałów Pioneer Pekao Investment Management. Wcześniej bank posiadał 49 proc. w tej firmie, stał się więc jej jedynym udziałowcem. Ów pakiet 49 proc. wyceniony był w księgach banku na 160 mln zł, a teraz za nieco więcej (51 proc.) zapłacono 591 mln zł. Jak rozwiązać ten problem? Przeszacować w dół wartość nabytych udziałów, czyli narazić się na ewentualne przyszłe zarzuty dotyczące niegospodarności? Zbyt ryzykowne. Wybrano drugie rozwiązanie. Przeszacowano w górę wartość już posiadanych udziałów. I rozpoznano na tej transakcji zysk wysokości 407 mln zł. Dzięki temu zysk banku za 2017 r. wyniósł 2,48 mld zł i był wyższy o 196 mln od wyniku osiągniętego rok wcześniej. Gdyby nie przeprowadzono rewaluacji posiadanych udziałów, zysk byłby niższy. Niższe byłyby również wskaźniki rentowności czy dynamiki zysków oraz współczynnik zadowolenia dominującego właściciela. Jak powszechnie wiadomo, jest on najważniejszy.