Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że Polska może się zgodzić na wzrost składki do budżetu UE z obecnego 1 proc. do 1,2 proc. dochodu narodowego brutto w kolejnej Wieloletniej Perspektywie Finansowej na lata 2021–2027. Polski wsad do budżetu UE miałby więc urosnąć nawet o jedną piątą.
Jak to się przełoży na wydatki budżetu państwa? W tegorocznym budżecie resort finansów zapisał, że do unijnej kasy powinniśmy wpłacić w sumie ok. 4,7 mld euro (19,7 mld zł). Gdyby wyższa składka obowiązywała już w tym roku, zapłacilibyśmy Brukseli 23,64 mld zł, czyli o 3,94 mld zł więcej. Ta różnica to nieco mniej niż roczny koszt wydatków na waloryzację emerytur czy mniej więcej jedna szósta wydatków na program 500+. W kolejnej dekadzie, gdy DNB się zwiększy, składka także będzie wyższa i przekroczy 4 mld zł. Choć, jak warto zaznaczyć, to maksymalny pułap, na jaki Polska może się zgodzić.
Jakie będzie to miało konsekwencje dla finansów publicznych? Z punktu widzenia reguły wydatkowej składka jest nakładem jak każdy inny, więc jej wzrost oznacza wzrost wielkości wydatków budżetowych. Z powodu obowiązywania rocznego limitu wydatków zwiększenie składki zmniejsza więc możliwości wydawania pieniędzy na inne cele. Jeśli wyższa składka faktycznie wejdzie w życie, następcy obecnego rządu będą mieli ograniczone pole manewru. Do tego składka jest wliczana do wydatków sektora zgodnie z unijną metodologią ESA 2010. Jej podwyższenie potencjalnie zwiększa więc deficyt sektora finansów publicznych (general government) w przybliżeniu o 0,2 pkt proc. PKB.
Rząd liczy, że forsowanie takiego postulatu zmniejszy presję na cięcia w funduszach spójności i rolnych, więc per saldo będzie dla Polski korzystne. – Ta deklaracja idzie śladem deklaracji ważnych stolic europejskich, takich jak Berlin czy Paryż. Jeśli kolejny budżet ma finansować różne dodatkowe potrzeby, to jedyne wyjście – nie dziwi się europoseł PO Janusz Lewandowski. Od wejścia Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. napłynęło do nas w postaci funduszy europejskich prawie 144 mld euro. W tym samym czasie wpłaciliśmy ponad 47 mld euro składki członkowskiej. To znaczy, że jako największy beneficjent netto rozszerzenia Unii otrzymaliśmy na czysto ponad 96 mld euro. W samym ubiegłym roku otrzymaliśmy netto 7,6 mld euro (ok. 32 mld zł), wpłacając najniższą od kilku lat składkę. Wyniosła ona 3,6 mld euro i była o ok. 900 mln euro niższa niż w 2016 r. Do Polski przelano zaś ponad 11 mld euro.
Jak wyjaśnia Ministerstwo Finansów, nasz ubiegłoroczny wkład był niższy o blisko 620 mln euro, niż założono, głównie ze względu na nadpłatę składki w 2016 r. oraz niższy budżet całej UE. To odpowiada 1 proc. naszego dochodu narodowego brutto. Unijne składki obliczane są bowiem na bazie DNB, a nie popularniejszej miary wielkości gospodarki, czyli PKB. PKB mierzy wartość dóbr i usług wyprodukowanych w określonym czasie na terenie danego kraju, niezależnie od tego, do kogo należą czynniki produkcji. DNB to PKB skorygowany o dochody netto z tytułu własności i pracy za granicą.
W uproszczeniu, jeśli zagraniczni inwestorzy zyskują ze swoich aktywów w danym kraju więcej niż lokalni inwestorzy ze swoich zagranicznych aktywów, to DNB jest mniejszy niż PKB. I na odwrót. W naszym przypadku DNB jest oczywiście niższy, bo importujemy kapitał. Ostatnie szacunki GUS za 2016 r. pokazują, że różnica między obiema wielkościami wynosiła ok. 70 mld zł przy nominalnej wartości naszego PKB sięgającej 1,86 bln zł. W tegorocznym budżecie państwa resort finansów zapisał, że do unijnej kasy powinniśmy wpłacić w sumie ok. 4,7 mld euro (19,7 mld zł).
19,7 mld zł ma wynieść składka do budżetu UE w tym roku
23,64 mld zł wyniosłaby składka, gdyby już dziś miała być zwiększona do 1,2 proc. DNB
82,5 mld euro ma napłynąć do Polski w latach 2014–2020 w ramach unijnej pomocy