PKB Polski rośnie najszybciej od lat, a w giełdowych kursach tego nie widać. Inwestorzy mają duże kłopoty z zarabianiem pieniędzy.
Teoretycznie wszystko wygląda pięknie – pod koniec stycznia, po ponad 10 latach oczekiwania, indeks WIG pobił rekord wszech czasów z 2007 r. Trzy tygodnie później Główny Urząd Statystyczny oszacował, że w ostatnim kwartale zeszłego roku tempo wzrostu PKB wyniosło 5,1 proc. i było najwyższe od czterech lat. Problem w tym, że kiedy główny warszawski indeks wspinał się na szczyty hossy, powody do zadowolenia miało relatywnie niewielu inwestorów. Notowania większości giełdowych spółek już od dłuższego czasu nie rosły lub wręcz spadały. Indeks sWIG80, obrazujący poziom notowań w grupie spółek o relatywnie niskiej kapitalizacji, spada od kwietnia zeszłego roku i na zamknięcie wczorajszej sesji miał wartość o 10 proc. niższą niż dziesięć miesięcy wcześniej.
– Relacje między PKB i giełdą są niejednoznaczne i z pewnością nie jest to nauka ścisła. Z moich obserwacji wynika, że rynek akcji kieruje się nie tyle bieżącymi danymi makro, szczególnie że są one często publikowane ze znacznym opóźnieniem, lecz raczej oczekiwaniami na kilka kwartałów naprzód – ocenia Tomasz Hońdo, starszy analityk Quercus TFI.
– Co do zasady korelacja między tempem wzrostu gospodarczego i zachowaniem kursów na giełdzie istnieje – mówi Michał Marczak, szef działu analiz w DM mBanku.
Wydaje się oczywiste, że im szybciej rozwija się gospodarka, tym łatwiej spółkom zwiększać przychody i zyski, a poprawiające się wyniki finansowe są dla inwestorów dobrym pretekstem, żeby kupować akcje. Nie zawsze ten mechanizm działa jednak w ten sposób. – W zeszłym roku jeszcze szybciej niż PKB rosły płace. Dla wielu przedsiębiorstw oznaczało to wprawdzie większe przychody, ale w jeszcze większym stopniu zwiększały się koszty. Dodatkowo umacniał się złoty. Te dwa czynniki sprawiły, że wyniki wielu mniejszych firm były rozczarowujące. Stąd spadek kursów – tłumaczy Marczak.
Na kursach akcji mniejszych spółek zaciążył też brak krajowego kapitału zainteresowanego inwestowaniem na giełdzie. Inwestorzy indywidualni zrazili się do giełdy w 2008 r. i dotychczas na nią nie wrócili – nie kupują akcji ani bezpośrednio, ani nie wpłacają pieniędzy do funduszy inwestujących na GPW. Ich udział w obrotach GPW to zaledwie kilkanaście proc., podczas gdy przed kryzysem sięgał jednej trzeciej.
Kursy na giełdzie rosną znacznie szybciej niż gospodarka / Dziennik Gazeta Prawna
Otwarte Fundusze Emerytalne po dokonanych w 2014 r. zmianach w zasadach ich działania, zmuszone są stopniowo pozbywać się aktywów. Popyt na krajowe akcje pochodził w zeszłym roku głównie ze strony inwestorów zagranicznych. Dla nich bieżące tempo wzrostu gospodarczego większego znaczenia jednak nie ma. Bo ostatnio na giełdzie w Warszawie inwestują najczęściej pośrednio – kupując fundusze ETF, które odzwierciedlają zachowanie indeksów obejmujących całą grupę giełd zaliczanych do rynków wschodzących. – Mamy ok. 2-proc. udział w najpopularniejszych indeksach rynków wschodzących. Więc jeśli globalni inwestorzy uznają, że warto akurat kupić notowane na rynkach wschodzących akcje, to na rynek w Warszawie trafia część kapitału proporcjonalna do naszego udziału – wyjaśnia Marczak.
W zeszłym roku akcje notowane na rynkach wschodzących były bardzo popularną inwestycją, co na rynku w Warszawie skutkowało silnym wzrostem kursów, ale tylko wąskiej grupy największych spółek.
Rozdźwięk między stanem gospodarki i zachowaniem kursów spółek notowanych na warszawskiej giełdzie można zaobserwować także na innej płaszczyźnie. Od czasów globalnego kryzysu z lat 2008–2009 Polska jest jedną z najszybciej rozwijających się gospodarek na świecie, ale warszawska giełda – jedną z najsłabszych pod względem stóp zwrotu.
– To wynika w dużej części ze składu głównych warszawskich indeksów. Z jednej strony duży udział mają w nich spółki kontrolowane przez państwo z tradycyjnych sektorów, takich jak surowce czy energetyka. Te branże nie są na giełdach wysoko wyceniane. Z drugiej strony ważnym sektorem są banki. A wprowadzony dwa lata temu podatek bankowy zmniejszył ich wycenę rynkową o wiele miliardów złotych – wyjaśnia Tomasz Manowiec, zarządzający aktywami w Noble Funds TFI. – Dopóki OFE kupowały na GPW, krajowe akcje wyceniane były z premią względem innych rynków. Od 2014 r.u ta premia stopniowo zanikała – dodaje Marczak.
Być może jednak przynajmniej na kilka najbliższych kwartałów o tych niedoskonałościach warszawskiej giełdy będziemy mogli zapomnieć. – Perspektywy gospodarcze wyglądają bardzo korzystnie i nie widzę powodów, dla których nie miałyby one przełożyć się na adekwatny wzrost kursów na GPW – ocenia Manowiec.
Pod warunkiem, że nie dojdzie do załamania kursów na rynkach zagranicznych. Na taki scenariusz nasza giełda nie jest odporna, bez względu na tempo wzrostu krajowej gospodarki.