Polska gospodarka pędzi prędzej niż teoretycznie powinna, co może prowadzić do przegrzania. Ale to długa droga i – na szczęście – wcale niepewna.
Wybrane wskaźniki z lat o wysokim wzroście gospodarczym w porównaniu do 2017 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Przegrzanie ekonomiści nazywają też wzrostem gospodarczym powyżej potencjalnego – czyli takiego, w którym wszystkie gospodarcze tryby pracują spokojnie i bez zgrzytów. Według różnych ocen dla Polski to obecnie 3–3,5 proc. PKB. Tymczasem w 2017 r. produkt krajowy brutto wzrósł o 4,6 proc. W zestawieniu z optymistycznymi prognozami na ten rok, kiedy to PKB ma się zwiększyć w podobnym tempie, skłoniło to niektórych ekonomistów do rozważań, czy aby właśnie nie znaleźliśmy się na drodze do przegrzania, zacięcia się któregoś z trybów, co doprowadziłoby do nierównowagi, na przykład wybuchu inflacji, wywołanej mocnym popytem nakręcającym wcześniej gospodarkę.
Pierwsi na ryzyko zwrócili uwagę Piotr Kalisz i Cezary Chrapek z banku Citi Handlowego. Po opublikowaniu przez GUS danych o PKB w 2017 r. napisali w jednym ze swoich raportów, że w latach 2017–2018 wzrost gospodarczy może być większy o 1 pkt proc. od potencjału i w takich warunkach ryzyko gwałtownego wzrostu płac lub cen wyraźnie wzrasta. Inni eksperci, np. Piotr Bujak z PKO BP, również sądzą, że Polska weszła na drogę do gospodarczego przegrzania, choć dziś nie widać tego symptomów. Rynek pracownika nakręca wzrost płac, ale nadal jest on jednocyfrowy, pensje rosną najwolniej w regionie. Ceny nieruchomości także są pod kontrolą. A na rachunku obrotów bieżących z zagranicą mamy rekordowo niski deficyt, bliski zeru.
Prewencyjna zwyżka stóp
Jak jednak twierdzi ekonomista PKO BP, nierównowaga może nastąpić, i to już w 2019 r. W tym kontekście przydałaby się prewencyjna podwyżka stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej.
– Maksymalny wpływ stóp procentowych na gospodarkę następuje po półtora roku. Pod koniec 2017 r. trzeba więc było reagować na to, co się wydarzy pod koniec roku 2018 czy w 2019. W 2019 r. możemy mieć do czynienia z pierwszymi symptomami przegrzania gospodarki. Polityka pieniężna zadziałałby, chłodząc popyt – mówi Piotr Bujak. W jego ocenie mocna konsumpcja w tym roku, do której dołączą inwestycje, to właśnie duży wzrost popytu, który może potrzebować więcej importu. To zaś może oznaczać wzrost deficytu handlowego i na całym rachunku bieżącym. Do tego duży popyt na nieruchomości może zderzyć się z barierą podaży – czy to przez coraz mniejszy zasób ziemi pod inwestycje, czy też rosnące koszty budów.
Piotr Bielski z BZ WBK zwraca jednak uwagę, że Rada Polityki Pieniężnej z prezesem NBP Adamem Glapińskim raczej nie wierzy w taki scenariusz. – Trudno powiedzieć, czy oni w ogóle odnotowują symptomy przegrzania, przynajmniej na konferencjach prasowych RPP trudno to zauważyć. Co więcej, prezes wspomina o ryzyku spowolnienia gospodarki w okresie 2–3 lat. A skoro tak, to wedle tej logiki zmiany stóp dziś są niepotrzebne – mówi Bielski.
Ekspert dodaje, że NBP – podobnie jak inne banki centralne – może się obawiać, że gdy zbyt wcześnie zacznie się podnoszenie stóp procentowych, to znów gospodarka zostanie wepchnięta w deflację. A wyciąganie kraju z deflacji jest dla polityki pieniężnej trudniejsze niż dławienie nadmiernej inflacji. – Może więc lepiej zaczekać, dopóki nie zobaczymy, że ryzyko nadmiernego wzrostu cen się materializuje. Tym bardziej że w ostatnich latach było tak, że mimo oczekiwań wzrostu inflacji taki scenariusz nie następował – ocenia ekonomista.
Mechanizm samoregulujący
W to, że RPP postępuje słusznie, odrzucając scenariusz gospodarczego przegrzania, wierzy Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole. Jak mówi, nawet jeśli w tym roku wzrost gospodarczy znów przekroczy 4 proc. PKB, przy silnym popycie konsumpcyjnym i odbiciu inwestycyjnym, zadziała mechanizm samokorygujący. Inwestycje zwiększą wydajność pracy, co podniesie potencjał gospodarki. To będzie impuls antyinflacyjny, a płace nie będą wtedy rosły nadmiernie, tylko w takim tempie jak wydajność. Na dodatek w 2019 r. rzeczywiście może nastąpić gospodarcze spowolnienie ze względu na mniejsze wykorzystanie pieniędzy z UE – co wynika z kalendarza zagospodarowywania tych środków.
– Utrzymanie stóp procentowych bez zmian i odsuwanie w czasie ich podwyżek to słuszna strategia. Tym bardziej że przecież inflacja bazowa nieuwzględniająca cen żywności paliw nadal jest na bardzo niskim poziomie, ok. 1 proc. – mówi ekonomista. Jego zdaniem wzrostem płac też nie należy się przejmować tak długo, jak długo nie powoduje on napięć inflacyjnych. A to się obecnie nie dzieje. Firmy nie przenoszą podwyżek pensji na ceny swoich produktów.
Sprzyja temu również międzynarodowa konkurencja: w strefie euro mamy cały czas niskie wzrosty cen. – Poza tym nawet jeśli płace podniosą inflację bazową – to dobrze. Dziś celem banku centralnego jest zwiększenie inflacji. I trzeba pozwolić gospodarce wygenerować taką presję, która zbliży inflację do celu. Jak się okaże, że w dłuższej perspektywie ryzyko przestrzelenia tego celu jest znaczące, to być może trzeba będzie dokonać drobnej korekty stóp. Ale nie teraz – konkluduje Jakub Borowski.
Polacy bardziej skłonni do wydatków niż Irlandczycy
Wskaźnik zadowolenia konsumentów (CCI) w Polsce zbliżył się do poziomu światowego i znacznie przekracza średnią europejską – wynika z najnowszego badania firmy Nielsen. To najlepszy rezultat, jaki nasz kraj osiągnął od początku 2008 r.
Na CCI składają się oceny perspektyw na rynku pracy i sytuacji finansowej oraz optymizm zakupowy. Globalny wynik w III kw. 2017 r. wyniósł 105 pkt, co oznacza, że osiągnął najwyższy poziom w historii badania prowadzonego od 2005 r. Polska z indeksem 104 po raz pierwszy od kryzysu finansowego przekroczyła próg 100 pkt, oddzielający ocenę „nie za dobrze” od „dobrze”. Bardziej zadowoleni od nas są tylko konsumenci z Danii (115 pkt) i Turcji (113). Poza europejskim podium, tuż za Polską, znalazła się Irlandia (103). Średnia dla naszego kontynentu to 87 pkt.
52 proc. Polaków uważa, że obecnie jest dobry czas na dodatkowe wydatki – zajmujemy trzecie miejsce wśród 34 badanych krajów europejskich. 60 proc. z nas sądzi, że w ciągu kolejnego roku ich sytuacja finansowa będzie pomyślna, co daje nam piąte miejsce w Europie. Mniej optymizmu wykazują pod tym względem Irlandczycy: odpowiednio 44 proc. i 55 proc. Jeszcze rok wcześniej optymizm zakupowy wykazywało tylko 39 proc. Polaków. Teraz jesteśmy powyżej średniej światowej (wynoszącej 48 proc.) i znacznie powyżej europejskiej (37 proc.). Globalnym liderem w tej kategorii są Indie (69 proc.). Z kolei najlepszego zdania o swoich perspektywach finansowych są Filipińczycy (87 proc.).
Zielona Wyspa bije nas w ocenie perspektyw rynku pracy w najbliższym roku: wysokie oczekiwania w tej kwestii ma 64 proc. Irlandczyków i 58 proc. Polaków. To bardzo duży skok wobec sytuacji z 2016 r., gdy o dobrych perspektywach pracy mówiło tylko 37 proc. z nas. Teraz zajmujemy pod tym względem szóste miejsce w Europie. Średnia dla naszego kontynentu to 40 proc., a światowa – 55 proc.
– Przekonanie konsumentów, że teraz jest dobry czas na wydawanie pieniędzy, wynika m.in. z programu „Rodzina 500 plus” i rynku pracownika. Mamy najniższe w historii bezrobocie, wciąż niską inflację oraz stale rosnące wynagrodzenia, co podnosi poziom zadowolenia – komentuje Szymon Mordasiewicz, dyrektor zarządzający Nielsen Polska.
Dobre nastroje z ubiegłego roku utrzymują się na początku obecnego. Podawany przez Główny Urząd Statystyczny bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej wyniósł w styczniu 6,2 i był o 7,4 pkt proc. wyższy niż rok wcześniej, gdy koniunktura konsumencka GUS miała wartość ujemną. Najwyższe wzrosty odnotowano w ocenach przyszłej sytuacji finansowej gospodarstwa domowego i obecnej sytuacji ekonomicznej kraju.
Badanie Nielsena (Global Online Consumer Survey) przeprowadzono na próbie ponad 30 tys. użytkowników internetu w 60 krajach świata.