W tym i w przyszłym roku kończą się kadencje czterech z siedmiu członków zarządu Europejskiego Banku Centralnego. Rozgrywka o to, kto ich zastąpi, już się zaczęła.
Oprócz Maria Draghiego, który fotel szefa EBC opuści 31 października przyszłego roku, ośmioletnie kadencje kończą także: Portugalczyk Vítor Constâncio, wiceprezes banku odpowiedzialny za politykę makroostrożnościową (odchodzi 31 maja br.), Peter Praet z Belgii, główny ekonomista EBC (31 maja 2019 r.), oraz Benoît Couré z Francji (31 grudnia 2019 r.) zajmujący się operacjami rynkowymi i nadzorem nad systemami płatniczymi.
Chociaż członków zarządu EBC wybiera Rada Europejska, to w rzeczywistości kandydaci wyłaniani są w zakulisowych targach pomiędzy państwami strefy euro. Obowiązują nieformalne reguły, z których najważniejsza mówi, że w zarządzie po jednym przedstawicielu mają największe kraje ze wspólną walutą: Niemcy, Francja, Włochy i Hiszpania (pozostałe dwa przypadają mniejszym gospodarkom unii walutowej). Ponieważ ta zasada nie jest obecnie zachowana – w zarządzie nie ma Hiszpana – pierwszy wakat najprawdopodobniej obsadzi Madryt.
Kogo Hiszpanie chcą wysłać do Frankfurtu? Najczęściej wymieniane jest nazwisko obecnego ministra gospodarki Luisa de Guindosa. Nominacja ta byłaby jednak nietypowa, ponieważ inna niepisana zasada mówi, że do zarządu EBC nie powinni wchodzić politycy.
Wiele jednak wskazuje na to, że Mariano Rajoy dopnie swego i de Guindos trafi do zarządu EBC. Hiszpanie bowiem świetnie przygotowali grunt pod nominację swojego ministra. Jego nazwisko często padało w kontekście niedawnych wyborów nowego szefa Eurogrupy – nieformalnego ciała skupiającego ministrów finansów strefy euro. Funkcja przypadła jednak Portugalczykowi Mário Centeno, co wskazywało, że Hiszpanie mają na oku większą zdobycz. Dodatkowo Madryt zadbał o poparcie Berlina, obiecując w zamian przychylność przy nominacji przedstawiciela Niemiec na stanowisko następcy Maria Draghiego.
Bo to o fotel prezesa EBC toczy się najważniejsza rozgrywka. W Berlinie panuje przekonanie, że nadszedł już czas, żeby bankiem pokierował przedstawiciel największej gospodarki strefy euro. Za kandydatem znad Sprewy przemawiają również argumenty: historyczny, bo od utworzenia EBC w 1998 r. nie kierował nim jeszcze Niemiec, oraz „geograficzny”, bo skoro obecny prezes jest z południa Europy, to pora na kogoś z północy – tym bardziej że za chwilę fotel wiceprezesa przypadnie Hiszpanowi.
Za Odrą w kontekście prezesury EBC najczęściej pada nazwisko Jensa Weidmanna, prezesa Bundesbanku. Przeciw jego kandydaturze przemawia fakt, że od dawna krytykuje on luźną politykę monetarną obecnego prezesa, co budzi obawy o gospodarczy dogmatyzm pod hasłami oszczędności, zaciskania pasa. Co więcej, Niemcy zajmują już czołowe stanowiska w innych unijnych instytucjach finansowych: Klaus Regling szefuje Europejskiemu Mechanizmowi Stabilności, Werner Hoyer – Europejskiemu Bankowi Inwestycyjnemu, a Elke König – Radzie ds. Jednolitej Restrukturyzacji i Uporządkowanej Likwidacji Banków.
Dlatego prezesem EBC mógłby zostać Francuz – François Villeroy de Galhau, obecny szef banku centralnego Francji. Mówi się jednak, że Paryż – w zamian za poparcie Weidmanna – otrzymał siedzibę relokowanego z Londynu Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego. Poza tym nad Menem urzędował już ktoś znad Sekwany – w latach 2003–2011 bankiem kierował Jean-Claude Trichet.
W grę wchodzi jeszcze kandydat kompromisowy, czyli przedstawiciel któregoś z mniejszych krajów strefy euro. Na przykład Philip Lane, obecny prezes banku centralnego Irlandii. Dublin już wystawił jego kandydaturę na fotel wiceprezesa; jeśli ten przypadnie Hiszpanowi – a opór przeciw Weidmannowi będzie zbyt duży – Lane, dobrze oceniany przez innych bankierów, mógłby mieć szanse. Jeśli nie na fotel prezesa, to przynajmniej na „zwykłe” miejsce w zarządzie, np. po Praecie. W ten sposób jedno z dwóch miejsc dla mniejszych krajów w zarządzie banku przypadłoby przedstawicielowi Zachodu, otwierając drugie dla kogoś ze Wschodu. To by oznaczało, że do zarządu mógłby trafić ktoś z naszej części Europy (już kilka lat temu takie ambicje zdradzali Słowacy; prócz nich w unii walutowej są Słoweńcy i republiki nadbałtyckie).