Bańka spekulacyjna i piramida finansowa – tak bitcoina i jego mutacje nazywają krytycy.
Warren Buffett zna się na inwestowaniu, jest w końcu miliarderem. Oprócz pieniędzy dorobił się także przydomka wyroczni z Omaha. O kryptowalutach ma już wyrobione zdanie. – Nie można powiedzieć, ile jest warty bitcoin, bo to jest aktywo, które nie ma żadnej wewnętrznej wartości i nie generuje dochodu – mówi.
Dlatego jego zdaniem temat wirtualnych walut zmierza „niemal na pewno do złego zakończenia”. Gdy legendarny inwestor wyrażał swoją opinię, kurs bitcoina był jeszcze przed swoim wielkim rajdem, który skończył się tym, że jego cena w grudniu 2017 r. biła rekordy, zbliżając się do 20 tys. dol. W ostatni piątek zaś spadła poniżej 9 tys. dol., czyli w półtora miesiąca bitcoin stracił ponad połowę wartości. Niewiele to jednak znaczy, bo zanim to wydanie DGP z drukarni trafi do czytelników, cena każdej kryptowaluty może spaść lub urosnąć o kilkanaście procent. Taka jest specyfika tego rynku. Dlatego instytucje publiczne tak często ostrzegają przed lokowaniem na nim oszczędności.
Kryptowaluty najwięcej entuzjazmu budzą dzisiaj u tych, którym udało się zarobić na ubiegłorocznej fali wzrostów. O ryzykach przypominają zaś głównie nadzorcy i regulatorzy rynków, bankierzy centralni czy sektor finansowy. Ostatnie tygodnie pokazują, gdzie czai się prawdziwe zagrożenie. Dołujący od tygodni kurs to wypadkowa kilku informacji, które podważyły zaufanie do wirtualnych walut. Cztery lata temu doszło do spektakularnej kradzieży bitcoinów z japońskiej giełdy Mt.Gox. Historia lubi się powtarzać. Dwa tygodnie temu hakerzy znów zawitali na japońskim rynku. Straty są szacowane na ponad 500 mln dol., a liczba poszkodowanych sięga 260 tys. To jak do tej pory najbardziej spektakularny cyberatak, który tym razem dotknął kryptowalutę NEM.
Na osobach, które towarzyszą bitcoinowej rewolucji od początku, takie informacje nie muszą robić wrażenia. Gdy weszli w posiadanie tej kryptowaluty w 2009 r., była ona warta zaledwie kilka centów, a jeszcze kilka tygodni temu jej wartość wzbiła się do kilkunastu, ale tysięcy dolarów. To, co kusi osoby spragnione zysku, jest jednak zmorą wielu państw. Tylko w styczniu dowiedzieliśmy się, że amerykański regulator rynku finansowego wezwał Bitfinex, największą giełdę kryptowalut w USA i jedną z większych na świecie, do złożenia wyjaśnień związanych z niektórymi aspektami jej działalności.
Są kraje, które podjęły wysiłek uregulowania tego rynku. W Korei Południowej pod koniec stycznia zaczęły obowiązywać przepisy zakazujące anonimowych zakupów kryptowalut. Anonimowość zaś dla wielu uczestników tego rynku była jedną z największych zachęt do zakupów. Wojnę bitcoinowi wypowiedziały już Chiny. Wyzwanie kryptowalutom zamierza też rzucić Unia Europejska. Minister finansów Francji razem ze swoim odpowiednikiem z Niemiec chce przygotować na marcowy szczyt G20 w Argentynie projekt uregulowania rynku.
Testem na jego skuteczność będzie jednak to, na ile stanie się on powszechny w skali świata, bo bez tego zawsze znajdzie się kraj, który pozwoli giełdom kryptowalut na nieskrępowaną działalność. Takie ambicje ma np. Białoruś. Jednak już nie tylko państwa inicjują kampanie ostrzegające przed kryptopieniędzmi. Potencjalne problemy dostrzegają banki, a ostatnio także Facebook. Portal poinformował kilka dni temu o wdrożeniu nowej polityki dotyczącej reklam produktów i usług finansowych, które mogą wprowadzać w błąd lub kłamać w przekazie promocyjnym. Na liście znalazł się m.in. zakaz reklamowania kryptowalut.
Wszystkie te działania raczej nie doprowadzą do sytuacji, w której waluty wirtualne odejdą w niebyt, ale coraz więcej wskazuje, że instytucje publiczne będą rzucały kłody pod nogi inwestorów, jeśli nie będą w stanie uregulować tej branży. Tym bardziej że brak nadzoru nad rynkiem sprzyja wykorzystywaniu go do prania pieniędzy czy finansowania terroryzmu. Twórcom piramid finansowych pozwala zaś tworzyć oszukańcze schematy, które dla laika niczym nie różnią się do kryptowalut, które zna z pierwszych stron gazet.