Do Sejmu wpłynął projekt ustawy o ochronie zwierząt, przewidujący przede wszystkim likwidację ferm futerkowych i zakaz uboju rytualnego. Jarosław Kaczyński nie tylko podpisał ten projekt, lecz także reklamuje go jako krok w kierunku „prawdziwej Europy”. Co więcej, chwali posłów opozycji, którzy wspierają projekt likwidacji tej gałęzi gospodarki. Odrzucenie tego projektu to jeden z pierwszych testów premiera Mateusza Morawieckiego na patriotyzm gospodarczy.
Rzeczywiście są kraje, w których funkcjonuje zakaz produkcji futrzarskiej. Tak jest w Austrii, Holandii oraz Wielkiej Brytanii, do których za kilka lat dołączy Dania. W pozostałych krajach UE biznes jest dozwolony. Nad Wisłą 93 proc. rynku pozostaje w ręku rodzimych wytwórców, a zatem nie jest prawdą, że tego typu produkcja jest przenoszona przez zagranicznych producentów do Polski. Branża dynamicznie się rozwija. Od 2012 r. podwoiła produkcję. Jest druga w Europie i trzecia w świecie. Producenci inwestują w jej rozwój, często korzystając z kredytów bankowych. Ponad 90 proc. produkcji trafia na eksport, którego wartość odpowiada 4 proc. eksportu branży rolno-spożywczej.
Branża nie korzysta z żadnych dotacji – ani krajowych, ani unijnych. Szczególnie dynamicznie rozwija się na terenach popegeerowskich. Polskie fermy są nowoczesne i stoją na wysokim poziomie, jeżeli chodzi o warunki hodowli. Nie jest więc prawdą twierdzenie Jarosława Kaczyńskiego, że producenci „opowiadają bajki” o warunkach hodowli. Dbałość o dobrostan zwierząt ma zasadniczy wpływ na jakość futra. W 2018 r. wejdzie w życie certyfikat WelFur. Ferma, która go nie uzyska, będzie miała trudności ze sprzedażą.
Co więcej, projekt zakazuje także uboju rytualnego, co oznacza zamknięcie eksportu wołowiny do krajów muzułmańskich. Straty z tego powodu w 2018 r. według Rady Sektora Wołowiny mogą przekroczyć 1 mld zł. Dziś 350 tys. gospodarstw wypasa bydło, a kolejne 400 tys. produkuje mleko, gdzie jednym ze źródeł dochodu jest sprzedaż cieląt i krów. Wprowadzenie zakazu spowoduje spadek cen od 8 do 15 proc. i doprowadzi do spadku produkcji. Warto zauważyć, że w latach 2005–2016 eksport wołowiny wzrósł trzykrotnie. Dzięki przywróceniu przez Trybunał Konstytucyjny w 2014 r. uboju rytualnego udało się odzyskać 40 rynków zbytu.
Według Ministerstwa Rolnictwa w 2015 r. fermy norek zutylizowały 320 tys. ton odpadów z produkcji rybnej i 400 tys. ton odpadów zwierzęcych. Dzięki temu producenci drobiu czy wieprzowiny zamiast płacić firmom utylizacyjnym za odebrane odpady sami zarabiają na ich sprzedaży hodowcom zwierząt futerkowych, obniżając koszty i cenę gotowych wyrobów. W przypadku wprowadzenia zupełnego zakazu ferm futrzarskich przeniosą się one do Chin, Rosji i na Ukrainę, których produkcja w 2012 r. była warta 2 mld euro, czyli 37 proc. produkcji globalnej. Przesunięcie produkcji doprowadzi do pogorszenia warunków hodowli zwierząt, bo standardy, których Polska przestrzega, w tych krajach nie będą zachowane.
Powstaje pytanie, dlaczego dochodowa i dynamicznie rozwijająca się branża ma być zlikwidowana. Nie ulega wątpliwości, że w przypadku likwidacji ferm powstaje rynek dla firm utylizacyjnych wartości 500 mln zł. Trzeba byłoby te odpady spalać, zanieczyszczając środowisko. W Polsce utylizacją zajmują się przede wszystkim firmy niemieckie. Środowiska ekologiczne przyznają, że działają w porozumieniu z firmami utylizacyjnymi. A zatem mamy do czynienia z prawdopodobieństwem lobbingu na rzecz niemieckich firm utylizacyjnych.
Nie ma to więc związku z działaniami rzeczywiście ekologicznymi. Co więcej, zastąpienie futer naturalnych sztucznymi będzie prowadziło do dalszej degradacji środowiska z powodu trudności z utylizacją zużytych sztucznych futer. Wprowadzenie projektu byłoby kontynuacją likwidacji polskiej produkcji konkurencyjnej wobec zagranicznych producentów. To działalność gospodarczo samobójcza. Ale to szaleństwo ma także ideologiczne przyczyny. Ekologizm nie jest jedynie dbaniem o środowisko, a – jak pokazuje niniejszy projekt – jest często szkodliwy dla środowiska.
Ekologizm to przejaw światopoglądu walczącego z tradycyjną cywilizacją europejską. Jego celem jest podważenie nadrzędnej pozycji człowieka w porządku stworzenia i jego redukcja do poziomu świata zwierzęcego. Zrównanie odczuć ludzkich ze zwierzęcymi nie bierze pod uwagę zasadniczej bytowej różnicy, jakim jest wymiar duchowy ludzkiej egzystencji i sprowadza człowieka do wymiaru zmysłowego. Ta wizja odrzuca porządek natury, w którym cierpienie zwierząt jest zjawiskiem powszechnym i naturalnym. Zwierzęta są częścią łańcucha pokarmowego.
To koncepcja fałszywej Europy. Jej poparcie przez Jarosława Kaczyńskiego odsłania skrywany rys jego rzeczywistych przekonań ideowych, w świetle których łatwiej zrozumieć opór wobec ochrony życia nienarodzonych, odmowę wycofania ratyfikacji genderowej konwencji stambulskiej, z trudem skrywaną niechęć do wprowadzenia wolnych od pracy niedziel w handlu czy poparcie dla powstania armii europejskiej, niszczącej suwerenność państw narodowych.
W Polsce elektorat lewicowy został zagospodarowany przez ugrupowania konkurencyjne wobec PiS, więc to ugrupowanie musi się odwoływać do wyborców tradycyjnych. PiS nie może w sposób otwarty zakwestionować podstaw światopoglądu prawicowej większości. Dlatego za parawanem patriotycznej i katolickiej retoryki usiłuje ostrożnie oswajać elektorat z wybranymi elementami agendy lewicowej. To szaleństwo ideologiczne stoi za projektem, który prowadzi do unicestwienia prosperującej gałęzi polskiej gospodarki i narzucenia norm prawnych sprzecznych z porządkiem naturalnym i cywilizacją chrześcijańską.
W przypadku likwidacji ferm powstaje rynek dla firm utylizacyjnych wartości 500 mln zł