Jak daleko może się posunąć państwo pod hasłem walki o bezpieczeństwo energetyczne? Granic jego interwencji powinny pilnować instytucje kontrolne, które stoją na straży sprawnego działania i przejrzystości systemu. Ale zdaje się, że rząd chce te bezpieczniki wyłączyć.
Rynek energii elektrycznej w Polsce teoretycznie może się rozwijać sterowany tylko niewidzialną ręką rynku, ale wystawia go to na silne oddziaływanie unijnej polityki klimatycznej, a zatem nierynkowej formy regulacji. Można ją uznać nawet za celową, ale stanowi zagrożenie dla nierentownej polskiej energetyki, która gwarantuje nam bezpieczeństwo dostaw energii.
Malejąca produkcja energii w UE zwiększa – według danych Eurostatu – jej zależność od importu. Ten niedobór w 28 państwach przekraczał w 2014 r. 881 Mtoe, czyli milionów ton ekwiwalentu ropy naftowej (jednostka pozwalająca obrazować i porównywać nośniki energii). Państwa unijne, żeby uzupełnić niedobory energii oraz surowców, musiały wtedy importować prawie 30 razy tyle, co Polska – w 2014 r. importowaliśmy niecałe 30 Mtoe.
Największymi importerami netto energii pierwotnej były w UE państwa o największej liczbie ludności, z wyjątkiem Polski, która zawdzięcza to krajowym zasobom węgla spalanym w elektrowniach. Wystawiając nasz sektor węglowy na presję polityki klimatycznej, podporządkowujemy się trendowi europejskiemu i skazujemy na wzrost importu energii i zależności od zagranicy. Warto dyskutować o tym, czy bezpieczeństwo dostaw powinno zależeć od sąsiadów, szczególnie jeśli w grę wchodzi np. Rosja.
Alternatywą może być rozwijanie wbrew Brukseli energetyki węglowej, ale oznaczałoby to spór z Komisją Europejską i miliardowe kary za nieprzestrzeganie prawa UE. Ponadto wiąże się z koniecznością wprowadzenia rynku mocy, czyli dopłaty do rachunku za energię tylko za gotowość elektrowni do ich produkcji. Stosowne rozwiązanie Sejm przyjął 6 grudnia. Pozwoli ono utrzymać elektrownie węglowe rentownymi.
Innym rozwiązaniem jest kurs na energetykę jądrową i odnawialną, ale to wymaga wprowadzenia innych mechanizmów wsparcia:
– kontraktu różnicowego – to narzucenie ceny minimalnej na dostawy energii z danej elektrowni, np. jądrowej, w celu zapewnienia jej trwałej rentowności. nasze władze obawiają się kosztu tego rozwiązania i szukają innego modelu finansowania. Mogą nim być obligacje państwowe, co sugerowali już oficjele.
Jeszcze innym rozwiązaniem może być promocja odnawialnych źródeł energii (OZE) poprzez wprowadzenie:
– taryf gwarantowanych, które zapewnią na tyle wysoką cenę energii, by rentowne były farmy wiatrowe, panele słoneczne czy inne źródła odnawialne;
– zielonego podatku – to rozwiązanie analogiczne do rynku mocy, ale uzyskane dzięki temu fundusze dofinansują OZE.
Trzeba jednak pamiętać, że OZE są niestabilnym źródłem energii, dostarczają ją w zależności od warunków atmosferycznych, a nie od zapotrzebowania. Tak będzie, dopóki nie będziemy mieć opłacalnego ekonomicznie i rozwiniętego systemu magazynowania energii lub odpowiedniego połączenia sieciowego między rynkami państw członkowskich Unii. Obecne „usieciowienie” wyklucza zdaniem Komisji Europejskiej skuteczne ratowanie się w razie niedoborów energii dostawami od sąsiadów.
Oznacza to, że utrzymującą się niestabilność OZE będziemy musieli zabezpieczać mocami konwencjonalnymi, które można wykorzystać na żądanie. U nas oznacza to dotowanie często „brudnych” mocy węglowych.
To państwo musi wybrać sposób ukształtowania sektora energetycznego. Zastosowanie mechanizmów wsparcia, takich jak taryfy gwarantowane, rynek mocy czy kontrakty różnicowe, jest w niektórych przypadkach uzasadnione. Unijna regulacja o zasadach pomocy publicznej pozwala na ich stosowanie na zasadach subsydiarności, czyli tylko wtedy, kiedy nie ma innego wyjścia.
Nad stabilnością naszego energetycznego rynku czuwają też regulatorzy – Urząd Regulacji Energetyki i Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Ten pierwszy zgodził się np. na przejęcie od francuskiego inwestora aktywów EDF Polska przez Polską Grupę Energetyczną. Pozwoliło to największej państwowej spółce europejskiej na przejęcie ciepłowni i dywersyfikację posiadanych aktywów, wśród których na razie dominuje penalizowany w Europie węgiel. UOKiK, wydając zgodę na to przejęcie, zadziałał też jak bezpiecznik – nakazał PGE sprzedaż części energii poprzez Towarową Giełdę Energii. To zapewni – pomimo renacjonalizacji części sektora – rynkowy mechanizm wyceny dostaw i uniemożliwi dominującemu dostawcy manipulację ceną.
Patologia może nam zagrozić, gdy państwo zaczynie psuć ten system, by sięgnąć po więcej, niż w obecnym gorsecie regulacji mu wolno. Takie ruchy może zwiastować planowane w ramach nowelizacji prawa energetycznego zastąpienie prezesa Urzędu Regulacji Energetyki (do czasu zakończenia jego pięcioletniej kadencji w 201 8 r .) przez specjalną komisję. Obecny prezes został mianowany w 201 4 r . Można to odczytać jako atak na obecnego prezesa, Macieja Bando, który utrudnia finansowanie megaprojektów państwowych, jak np. Baltic Pipe, poprzez podwyżki taryf przesyłowych w sektorze gazu. Pojawiają się także plany, aby wspomniana komisja pozbawiła UOKiK kompetencji do oceny koncentracji na rynku podczas przedsięwzięć strategicznych z punktu widzenia państwa.
W ten oto sposób rząd zaczął wykręcać bezpieczniki z systemu energetycznego. Sektor ten jest i będzie regulowany, a państwo będzie ingerować, żeby realizować wielkie projekty – to zrozumiałe. Ale gdy władza usunie bezpieczniki, może stracić zaufanie obywateli i inwestorów, którzy mogą zacząć uciekać z Polski.
Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl