Polska i Rumunia kupują podobny rodzaj uzbrojenia, ale w zupełnie inny sposób. Rumuni robią to szybciej i taniej. Natomiast my zamierzamy budować zdolności przemysłu, co wiąże się z większym ryzykiem.
Rumuński rząd ma dziś podpisać z Amerykanami LOA, czyli letter of acceptance na kupno baterii Patriot. Chodzi o siedem jednostek ogniowych w wersji PAC3+. Łączny koszt tej inwestycji to maksymalnie 4,64 mld dol. Pierwsze elementy mają być dostarczone już w 2019 r.
Rumuni o chęci zakupu tego sprzętu poinformowali w kwietniu 2017 r. Polska historia z Patriotami jest znacznie dłuższa. W kwietniu 2015 r. ówczesny prezydent Bronisław Komorowski ogłosił, że to właśnie amerykański koncern Raytheon dostarczy nam sprzęt do obrony nieba. I od tego czasu, po licznych zwrotach akcji w negocjacjach, umowy wciąż nie ma. Istnieje za to górny pułap ceny za pierwszy etap zakupu (dwie baterie z pociskami i elementy offsetu) wynoszący prawie 11 mld dol. Czyli ponad dwa razy więcej, niż wydadzą Rumuni.
– Bukareszt ma mniejsze oczekiwania wobec programów zbrojeniowych. Nie traktuje ich jako kolejnego silnika gospodarki. Niewiele mówi o offsecie. Kupuje to, co jest na półce. My chcemy produktów, których jeszcze nie ma, i do tego oczekujemy olbrzymiego transferu technologii – tłumaczy Mariusz Cielma, redaktor naczelny „Nowej Techniki Wojskowej”. Polacy negocjują zakup baterii z systemem dowodzenia IBCS, którego armia amerykańska zacznie używać w 2022 r. Stawiamy też na zakup technologii. Stąd tak długie negocjacje i wysoka cena.
Podobnie sprawa wygląda z artylerią dalekiego zasięgu, czyli produkowanymi przez Amerykanów z Lockheed Martin zestawami Himars. Jest duża szansa, że i Rumunia, i Polska podpiszą te umowy do końca roku. Z tym że w sierpniu amerykański Kongres wydał zgodę na sprzedaż Rumunii 3,5 baterii za 1,25 mld dol. Bardzo zbliżoną liczbę zestawów Polska chce kupić wraz z transferem technologii. I choć cena nie jest jeszcze znana, to nieoficjalnie w resorcie obrony można usłyszeć, że może to być nawet dwa razy drożej.
Oba kraje inaczej podchodzą też do kwestii śmigłowców. Polityka Rumunii polega na lawirowaniu pomiędzy ważnym partnerem gospodarczym, jakim jest dla niej Francja, kluczowym sojusznikiem w polityce bezpieczeństwa, jakim są Stany Zjednoczone, i pragmatycznym oraz stosunkowo tanim Izraelem. To ostatnie państwo modernizowało budowane jeszcze w czasach komunizmu na licencji francuskiej (co było wyjątkiem) maszyny IAR 330 Puma w ramach programu SOCAT (Sistem Optronic de Cercetare ?i Anti-Tanc czyli System Optoelektroniczny do Poszukiwań i Przeciwczołgowy). Chodziło o wyposażenie leciwych maszyn w systemy do walki z siłami pancernymi. Program wart był 150 mln euro i realizowano go we współpracy z izraelskim Elbitem. Co ciekawe, w jego ramach Rumuni zdobyli niemal całkowitą zdolność do modernizowania maszyn Puma w zakładach IAR w Bra?ovie i eksportowania ich. W wersji SM trafiły one do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a w wersji Puma/Oryx do RPA.
W planach rządu w Bukareszcie jest również kupno zupełnie nowych maszyn. Faworytami w przetargu są: kontrolowany w dużej mierze przez Francuzów Airbus (z modelem H215, który jest produkowany w fabryce zbudowanej przez Airbus w Bra?ovie, a jego pierwsze modele z tego zakładu mają być gotowe w 2018 r.) i amerykański Bell (AH-12 Viper). Na podpisanie kontraktu w sprawie H215 naciskał podczas sierpniowej wizyty w Bukareszcie prezydent Emmanuel Macron, oferując w zamian poparcie dla rumuńskich starań o przystąpienie do strefy Schengen i bardziej ugodowe stanowisko w kwestii zmian w dyrektywie o pracownikach delegowanych. – Uważamy, że mamy duże szanse w tym przetargu. Ale na pewno widać, że Rumunia działa znacznie szybciej w tej materii niż Polska – mówi nam nieoficjalnie jeden z przedstawicieli tej firmy.
Postępowanie na śmigłowce wielozadaniowe dla polskiej armii rząd PiS zakończył ponad rok temu z powodu braku zgody z Airbusem w kwestii offsetu. Radykalnie zmniejszyła się też liczba maszyn, które chcemy kupić (już nie 50, tylko osiem sztuk dla sił specjalnych i cztery morskie z opcją na kolejne cztery).
Rumunia i Polska mają inne modele modernizacji armii, ale podobne założenia w polityce bezpieczeństwa. W Deveselu działają elementy amerykańskiej tarczy antyrakietowej, a rząd w Bukareszcie od tego roku – obok Polski jako jeden z nielicznych w Europie Środkowej – wydaje 2 proc. PKB na zbrojenia i modernizację armii.
Polska też będzie miała na swoim terytorium bazę tarczy USA i również spełnia kryterium 2 proc. PKB. Oba państwa orientują się na sojusz z USA i wzmocnienie wschodniej flanki NATO. Nam taką politykę dyktują obawy o bezpieczeństwo na Bałtyku, w przesmyku suwalskim i rozwój wydarzeń na Ukrainie. Bukareszt z niepokojem spogląda na basen Morza Czarnego. Obawia się również grania kartą zamrożonego konfliktu w mołdawskim Naddniestrzu i separatyzmem Gagauzji. Podobne postrzeganie zagrożeń powoduje, że zarówno Polska, jak i Rumunia mają najbardziej ambitne plany dotyczące modernizacji armii w regionie.