Czujesz, że ze współczesnym sportem jest coś nie tak? Wydaje ci się, że tylko z pozoru jest to ta sama masowa rozrywka, jaką była jeszcze 30 albo 40 lat temu? Ale, niestety, pod spodem doszło do zmian nieodwracalnych? Głowa do góry! Już nie musisz się wstydzić takiego rozumowania – bo nie jesteś sam. Są z tobą Jan Sowa i Krzysztof Wolański.
Jan Sowa, Krzysztof Wolański, „Sport nie istnieje”, WAB, Warszawa 2017 / Dziennik Gazeta Prawna
Magazyn 17.11 / Dziennik Gazeta Prawna
„Sport wydaje nam się o wiele ciekawszy niż na przykład sztuka czy literatura współczesna” – to wyznanie pojawia się już na wstępie tej książki. I od razu wiadomo, że będzie ostro. Bo można by przecież oczekiwać, że filozofowie jak to filozofowie. Sportem raczej wzgardzą. Ewentualnie (bywa czasem i tak) posnobują się na niego troszeczkę, wymieniając z pamięci cały skład Legii Warszawa z czasów Leszka Pisza (dla tych, którzy nie wiedzą, chodzi o połowę lat 90.). Ale nie. Sowa i Wolański nie robią ani jednego, ani drugiego. Sport traktują najzupełniej poważnie. Odnajdując w nim wszystko, co krytycznego badacza interesować powinno: media, celebryctwo, wielki kapitał, nacjonalizm, konsumpcję, kulturę masową, globalizację, klasizm, oderwanie elit od dążeń klas niższych, a nawet transhumanizm i technologiczne ingerencje w ciało (doping, protezy Pistoriusa).
Jak na dobrze napisaną książkę przystało, jej główną myśl da się opowiedzieć dość łatwo. Chodzi tu bowiem o to, że kapitalizm przejął sport. Wszechogarniająca logika rynkowa po prostu go wchłonęła. Zasymilowała. Pierwsza faza miała miejsce na przełomie XIX i XX wieku, gdy nastąpiło pozorne wskrzeszenie idei olimpijskiej. A także powołanie międzynarodowych organizacji, takich jak krajowe federacje piłkarskie, a potem FIFA czy MKOl. Tak naprawdę jednak – przekonują Sowa i Wolański – doszło wówczas do wpisania sportu (sposobu spędzania czasu wolnego) w logikę działania machiny kapitalizmu. Nieprzypadkowo West Ham United – jeden z najstarszych klubów piłkarskich na Wyspach – powstał z inicjatywy właściciela huty Thames Ironworks, by dać się robotnikom wybiegać i odciągnąć ich nieco od związkowego spiskowania. Druga faza wydarzyła się stosunkowo niedawno, gdy na naszych oczach doszło do gentryfikacji sportu. Zwłaszcza takich siermiężnych dyscyplin jak piłka nożna. Które starannie wypolerowano z plebejskich i równościowych naleciałości, jakimi obrosły przez sto lat z okładem. Ta druga faza ma wiele przejawów. To powstanie stadionów z lożami VIP-owskimi. Uczynienie rozgrywek w pełni kompatybilnymi z logiką działania telewizji. Lecz także rozjeżdżanie się zarobków supergwiazd współczesnego sportu z całą resztą społeczeństwa czy kolonialna postawa międzynarodowych organizacji sportowych wysysających zasoby (finansowe, ekologiczne) z całego otoczenia przy okazji mundiali albo igrzysk olimpijskich. Tak jak choćby w brazylijskim Rio w latach 2014–2016.
Książka Sowy i Wolańskiego stanowi więc na polskim rynku bardzo potrzebny ewenement. To pierwsza na rodzimym gruncie próba odzyskania sportu przez lewicę. W kontrze zarówno wobec wyczuwającej istniejący tu wspólnotowy potencjał prawicy, jak i przyklaskujących dalszej komercjalizacji (szybciej, wyżej, drożej) liberałów. Czy sport uda się uratować? To pytanie urasta u Sowy i Wolańskiego do zadumy nad przyszłością całego społeczeństwa wstrząsanego sprzecznościami realnie istniejącego kapitalizmu. Odpowiedzi oczywiście nie ma. Ale przecież to nie o nią chodzi. Chodzi o namysł. Bez popadania w postmodernistyczną depresję, że nic się nie da zrobić.