Sukces ma, jak zawsze, wielu ojców. Znakomite wykonanie budżetu ma być więc efektem wspaniałej koniunktury, napisanych przez poprzednie ekipy przepisów, przygotowanych przez firmy doradcze pakietów paliwowych itd.
Zasługą obecnej władzy jest z kolei co najwyżej kreatywna księgowość i nieumiejętność wydawania pieniędzy. No może też trochę konsekwencja i skuteczność w uszczelnianiu podatków, bo tego trudno rządzącym odmówić.
Wezmę więc na siebie niewdzięczną i niewygodną dla dziennikarza rolę i pochwalę ministra finansów, czyli Mateusza Morawieckiego. Gdyby budżet się nie spinał, gdyby ściągalność podatków nie rosła, gdyby zabrakło pieniędzy na 500+ i emerytury, gdyby złoty się załamał, a agencje ratingowe obniżyły oceny Polski, to właśnie wicepremier byłby obarczany odpowiedzialnością za te porażki. Niech więc zostanie doceniony za to, że finanse publiczne są w wyjątkowo dobrym stanie.
R ównież za to, że w gospodarce widzimy kontynuację. Że dorobek poprzedników nie jest przekreślany, a wicepremier korzysta z rozwiązań nie tylko własnych, lecz także przygotowanych wcześniej przez Pawła Szałamachę czy Mateusza Szczurka. Za to też, że polska polityka gospodarcza potrafi ewoluować i że można dostrzec linię rozwoju łączącą obecnego wicepremiera z Janem Krzysztofem Bieleckim.
Polska najwięcej sukcesów odnosi tam, gdzie potrafimy – spierając się – iść do przodu, nie przekreślając osiągnięć poprzedników, jednocześnie eliminując ich błędy.
Oby jak najwięcej takich przykładów. Bo choć teraz gospodarka jest w bardzo dobrej formie, to przed nią wiele niebezpieczeństw – od narastającej bańki na rynku kredytów hipotecznych przez fasadową innowacyjność, kulejące inwestycje aż po problem największy, czyli słabość instytucjonalną i wyzwania demograficzne.