Adamowi Glapińskiemu nie udało się przejąć nadzoru finansowego i nie miał okazji do wykazania się w polityce pieniężnej. Z sukcesami blokuje jednak frankowe inicjatywy polityków
Równo rok temu Adam Glapiński zasiadł w fotelu prezesa Narodowego Banku Polskiego. Nominację miał w kieszeni po wygraniu wyścigu prezydenckiego przez Andrzeja Dudę, a zwycięstwo wyborcze PiS tylko przypieczętowało zmianę w banku centralnym. Poprzedni szef NBP Marek Belka od początku przekonywał, że z punktu widzenia kadr partii przejmującej władzę w Polsce Glapiński to dobry wybór. Nowy prezes wcześniej spędził sześć lat w Radzie Polityki Pieniężnej, a prezesurę poprzedził trzymiesięcznym terminowaniem w zarządzie NBP. Stery w banku centralnym przejął ze stopami procentowymi na najniższym poziomie w historii i z utrzymującą się od dwóch lat deflacją. Dzisiaj roczny wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych jest w okolicach 2 proc., a gospodarka wróciła na ścieżkę szybkiego wzrostu. W polityce pieniężnej nowy prezes NBP nie miał jeszcze szansy, aby się wykazać, i wszystko wskazuje na to, że jeszcze długo mieć nie będzie.
– Mówiłem wielokrotnie, że osobiście zdziwiłbym się, gdybyśmy podwyższali stopy w 2018 r. – deklarował po czerwcowym posiedzeniu RPP Adam Glapiński.
Po pierwsze stabilność
Przez ostatni rok najwięcej uwagi mógł zatem poświęcić kondycji naszego sektora finansowego. Podczas przesłuchania przed sejmową komisją finansów publicznych, w exposé, które miało przekonać posłów do poparcia jego kandydatury, mówił, że stabilność instytucji finansowych i całego sektora będzie wyzwaniem. Wówczas sen z powiek spędzały nie tylko problemy zagranicznych banków, ale i pomysły na pomoc zadłużonym we franku szwajcarskim. Pierwsze prezydenckie projekty ustaw mających dać ulgę kredytobiorcom mogły zdaniem Komisji Nadzoru Finansowego skończyć się kryzysem finansowym w Polsce, a ich koszt oszacowano na 44–67 mld zł. Podobne wyliczenia prezentował NBP jeszcze za prezesury Marka Belki.
Glapiński szybko i skutecznie włączył się do gry o przygotowanie takich rozwiązań, które nie doprowadzą banków na skraj bankructwa. Dzięki pomocy banku centralnego ludzie prezydenta wyszli z nową inicjatywą ustawy spreadowej, która zakładała zwrot różnic kursowych dla części zadłużonej w walucie. Koszt nowych pomysłów: ok. 9 mld zł. Znacznie mniej niż przy przewalutowaniu po kursie korzystnym dla klientów, ale to wciąż duże obciążenie dla banków.
– Coraz lepiej rozumiane jest również to, że kwota, jaką banki mogą przeznaczyć bez ryzyka pojawienia się w systemie bankructw, jest ograniczona do ok. 6 mld zł – mówił w poniedziałkowym wywiadzie dla DGP Joao Bras Jorge, prezes Banku Millennium.
Stanowisko bankowców już od dłuższego czasu znajduje zrozumienie w gabinecie prezesa NBP. Dlatego obecnie Komitet Stabilności Finansowej (razem z NBP tworzą go KNF, MF, BFG) chce rozwiązać frankowy pat za pomocą rekomendacji. Z naszych informacji wynika, że prezydencka ustawa spreadowa straciła już poparcie w NBP.
– W piśmie do podkomisji sejmowej, która zajmuje się projektami frankowymi, prezes NBP wprost stwierdza, że opinia KSF jest zgodna – banki nie wychodzą masowo do klientów z ofertą dobrowolnego przewalutowania kredytów, bo nie wiedzą, jakie będą koszty rozwiązań, nad którymi obecnie pracuje Sejm – mówi nam pragnąca zachować anonimowość osoba z otoczenia Glapińskiego i zwraca uwagę, że niektóre banki mają już gotową ofertę dla klientów.
Nasi informatorzy z obu stron ul. Świętokrzyskiej (po jednej jest siedziba NBP, po drugiej – Ministerstwa Finansów) wskazują, że Adam Glapiński w kwestii frankowej jest zgodny z wicepremierem Mateuszem Morawieckim – wszystkie ustawowe próby rozwiązania kwestii frankowej powinny trafić do kosza, a kredytów walutowych z bankowych aktywów można się pozbyć narzędziami regulacyjnymi, które ma resort finansów, i nadzorczymi będącymi w gestii KNF.
Fuzja z poślizgiem
Na polu walki z politycznymi pomysłami frankowymi prezes NBP ma szansę na sukces. Poślizg ma jednak jego inny priorytet: włączenie KNF w struktury banku centralnego.
Jeszcze zanim posłowie podnieśli ręce za kandydaturą Adama Glapińskiego, ten tłumaczył im, że odpowiedzialność za system finansowy, jaka spoczywa na barkach NBP, wymaga oddania mu nadzoru nad bankami. Pomysł został przekuty w projekt ustawy, ta zaś skonsultowana z KNF. Nadzorowi finansowemu szefuje Marek Chrzanowski, bliski współpracownik prezesa NBP, który został powołany na to stanowisko z jego rekomendacji i – co nie dziwi – inicjatywę popiera.
Prace nad projektem jednak utknęły. Chociaż trafił już do posłów PiS, to wciąż nie ma dla niego zielonego światła. Nieoficjalnie wśród polityków partii rządzącej można usłyszeć, że entuzjastą pomysłu nie jest wicepremier Mateusz Morawiecki. Podobny sceptycyzm wyrażał jego poprzednik na stanowisku ministra finansów Paweł Szałamacha.
– KNF to instytucja, która ma istotny wpływ na obsadzanie stanowisk prezesowskich w bankach czy instytucjach finansowych. Wicepremier po blokadzie Rafała Antczaka na prezesa GPW przekonał się o tym na własnej skórze – mówi nam osoba z otoczenia Mateusza Morawieckiego.
Ta sytuacja doprowadziła do powstania napięcia między szefem NBP a Mateuszem Morawieckim. Obaj mają dostęp do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Ale to Glapiński towarzyszył mu w politycznej drodze przez ponad ćwierć wieku. Razem z nim zakładał Porozumienie Centrum (protoplastę PiS), a z nominacji prezydenta Lecha Kaczyńskiego trafił do RPP.
Oczekiwania na wyklarowanie sytuacji z wchłonięciem KNF do NBP prezes wykorzystał do małej rewolucji w strukturze banku. W marcu zarząd NBP podzielił Instytut Ekonomiczny i zlikwidował Biuro Integracji ze Strefą Euro. Instytut był kluczowym departamentem NBP. Przygotowywał projekcje inflacji i PKB, które były wykorzystywane przez RPP przy podejmowaniu decyzji o zmianach stóp procentowych. Jego kompetencje zostały podzielone na departament badań ekonomicznych i departament analiz ekonomicznych. Eksperci zadają sobie pytanie, jak podział wpłynie na jakość prac analitycznych banku centralnego.
Stopy procentowe
Adam Glapiński mógł poświęcić energię na rozwiązywanie kwestii frankowej czy starania o włączenie nadzoru finansowego do banku centralnego, bo ma komfortową sytuację w polityce pieniężnej. RPP, która odpowiada za poziom stóp procentowych, została przez niego umodelowana dzięki temu, że o wyborze decydowała parlamentarna większość, jaką ma dzisiaj PiS. To daje mu duży wpływ na decyzje władz monetarnych. W ubiegłym roku powodów do zmiany stóp procentowych rada nie znalazła, chociaż tempo wzrostu PKB spowolniło do 2,7 proc. z 3,8 proc. w 2015 r., a do listopada utrzymywała się deflacja. Ochłodzenie koniunktury okazało się przejściowe i wynikało z odłączenia inwestycyjnej kroplówki w postaci funduszy unijnych, a deflację zafundowały ceny ropy i żywności, na które stopami procentowymi wpłynąć się nie da.
Dzisiaj RPP mimo przyspieszenia wzrostu PKB, solidnej dynamiki płac i inflacji, która odbiła w okolice 2 proc., powodów – tym razem do podwyższenia kosztu pieniądza – też nie znajduje.
To może się zmienić w przyszłym roku. Na przykład Bank Handlowy prognozuje, że stopy wzrosną w przyszłym roku o 0,75–1 pkt proc. Główna stopa mogłaby osiągnąć 2,5 proc. – Inflacja będzie w najbliższych miesiącach oscylować w okolicach 2 proc., ale prawdopodobnie wzrośnie do 2,5–3, proc. w 2018 r. – przewiduje Piotr Kalisz, główny ekonomista Handlowego.
Zdecydowana większość ekonomistów, którzy obstawiają wzrost kosztu pieniądza, myśli jednak o tym, że ruchy będą niewielkie i dojdzie do nich nie wcześniej niż w drugiej połowie 2018 r.
Prezydencka ustawa spreadowa straciła już poparcie w NBP