Wizyta wicepremiera Mateusza Morawieckiego w Stanach Zjednoczonych może przygotować grunt pod przyszłe kontrakty na import zza Oceanu Atlantyckiego.
Dziennik Gazeta Prawna
Jednym z tematów, jakie Mateusz Morawiecki, minister rozwoju, poruszy w rozmowach z administracją prezydenta Donalda Trumpa, jest import gazu skroplonego do Polski. Wicepremier spotka się w tej sprawie m.in. z sekretarzem ds. energii Rickiem Perrym.
W ocenie dra inż. Andrzeja Sikory, prezesa zarządu Instytutu Studiów Energetycznych, pierwszą szansę na dostawy surowca ze Stanów Polska już przespała. Pojawiła się ona ponad rok temu, kiedy na rynku amerykańskim po raz pierwszy odnotowano nadpodaż surowca. Nasza pozycja negocjacyjna byłaby zupełnie inna, zwłaszcza że można było wtedy rezerwować moce w Sabine Pass, pierwszym terminalu LNG, z którego w świat wypłynął gaz ziemny pochodzący z amerykańskich niekonwencjonalnych złóż.
Wówczas nasze spółki nie brały pod uwagę możliwości rezerwacji mocy na tym terminalu. Dziś moce zarezerwowane są tam niemal w 100 proc., a kolejna szansa może pojawić się za rok, może półtora.
Polsko-amerykańskie rozmowy mogą jednak przygotować grunt pod przyszłe kontrakty. Zdaniem Janusza Steinhoffa, wicepremiera w rządzie Jerzego Buzka i eksperta rynku surowców, rozmowy dotyczące rynku gazu budzą nadzieje na nawiązanie współpracy w tej kwestii z USA.
– Sądzę, że rząd amerykański będzie zainteresowany poszerzeniem możliwości eksportu gazu. W ramach dywersyfikacji dostaw import surowca z USA byłby celowy, biorąc pod uwagę ich ilości gazu łupkowego – mówi w rozmowie z DGP Steinhoff.
Nadzieje nie są bezpodstawne. Amerykański rynek nadal ma za dużo surowca, a według prognoz dotyczących rynku skroplonego gazu ziemnego Qatar National Bank na rynku LNG przynajmniej do 2020 r. będzie panowała nadpodaż.
Jak podkreśla Kamil Kliszcz, dyrektor departamentu analiz w Biurze Maklerskim mBanku, w tym i w przyszłym roku w Stanach zostaną uruchomione nowe instalacje do skraplania surowca, więc droga do sprowadzania gazu ze USA jest otwarta.
– Nowa infrastruktura spowoduje, że gaz ze Stanów będzie mógł konkurować na rynkach światowych pod kątem cen – zaznacza Kliszcz.
Trzeba jednak pamiętać, że kolejnym dużym graczem i producentem tego surowca jest Australia, która również ma nadpodaż surowca. – Rynek LNG będzie się rozwijał i mając terminal, mamy możliwość dywersyfikacji dostaw – dodaje analityk mBanku.
Eksperci wskazują także, że infrastruktura LNG w Świnoujściu pozwala na sprowadzanie surowca drogą morską z każdego zakątka na świecie, jeśli tylko będzie to opłacalne.
Według prognoz Instytutu Studiów Energetycznych do 2020 r. konsumpcja gazu w Polsce wzrośnie do ok. 21,5 mld m sześc. przy szacowanym wzroście wydobycia do 7,3 mld m sześc. Jak wskazują eksperci ISE, do wypełnienia pozostanie więc luka sięgająca ok. 4 mld m sześc., którą można zapełnić przez import LNG. Zwłaszcza że terminal w Świnoujściu, którego moce sięgają dziś 5 mld m sześc., ma zostać rozbudowany do 7,5 mld m sześc. Gaz ze Stanów można by importować nawet dziś, bo kontrakt z Katarczykami zapewnia nam ok. 1 mld m sześc. rocznie.
W ocenie Kamila Kliszcza Polska mogłaby z USA sprowadzać nawet 1–2 mld m sześc. gazu rocznie. Nasze firmy (PGNiG) mogłyby ze spółkami amerykańskimi podpisać kontrakt długoterminowy, tak jak to zrobiły z Qatargas. Ale można by również kupować gaz w kontraktach spotowych.
Andrzej Sikora, prezes ISE, zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt. Kontrakt katarski nie był aż tak korzystny cenowo, skoro mimo taniejącego gazu na świecie ceny surowca w Polsce poszły od początku kwietnia w górę. Wszystko przez to, że był on indeksowany do cen ropy naftowej na świecie. Co więcej, statki z Kataru płyną do Polski średnio 21 dni. Czas dostawy LNG z Ameryki do Europy jest krótszy – zajmuje ok. 10 dni.
Chociaż dziś eksperci nie chcą wyrokować, jak będą kształtować się ceny surowca, to analizy wskazują, że import z USA może być opłacalny.
– Rynek LNG będzie pod presją cenową, m.in. przez nadpodaż, więc kontrakty mogą okazać się atrakcyjne dla Polski – uważa analityk mBanku.
Mniejszym optymistą w kwestii cen jest Sikora. W jego ocenie gaz płynący z rury jest tańszy, bo nie trzeba dokładać pieniędzy, by go skroplić, oziębić i przewieźć. Jak mówi, w tym przypadku fizyka jest nieubłagana.
– Gdyby jednak zapadła decyzja polityczna, to gaz z USA mógłby być atrakcyjny cenowo, bo jego wydobycie jest tanie, a Amerykanie mają go w nadmiarze. Ale sądzę, że negocjacje musiałyby iść w parze z negocjacjami dotyczącymi przetargów np. na zbrojenia – mówi nam Sikora.
Eksperci przekonują, że dywersyfikując kierunek dostaw do naszego kraju, możemy mieć silniejszą pozycję przy negocjacjach cen gazu np. ze stroną rosyjską. Dziś wschodni kierunek pokrywa większość naszego zapotrzebowania na surowiec.
Polska mogłaby z USA sprowadzać nawet 1–2 mld m sześc. gazu rocznie.