Gdy drożeje złoto, ludzkie życie zazwyczaj tanieje, a pokój na świecie staje się dobrem deficytowym. Zwłaszcza jeśli w kruszec zbroją się mocarstwa,
Na rynku złota trwa ożywienie, bo kilku wielkich graczy ruszyło na zakupy. A choć różni ich niemal wszystko, to łączy jedna rzecz – mają serdecznie dość dominacji USA. Od dekady kruszec skupuje Moskwa. Dzięki czemu jej rezerwy przekraczają już 1,3 tys. ton. Kiedy półtora miesiąca temu rosyjski bank centralny po raz kolejny ruszył na zakupy, „Die Welt” uznał to wydarzenie za wyjątkowo znaczące. „To cichy atak na supremację dolara” – pisał dziennik. Dodając, że w ten sposób „Putin chce zrezygnować z dolara – bez względu na koszty”. Tę tezę potwierdza wyprzedawanie przez Kreml amerykańskich obligacji, by ograniczyć wysokość ulokowanego w nich kapitału.
To samo robią Chiny. W ostatnich sześciu latach Państwo Środka kupiło ponad 600 ton kruszcu i posiadany przez nie zapas szacowany jest już na 1,8 tys. ton. To daje mu piąte miejsce w świecie, przed Rosją. Więcej szlachetnego metalu zgromadziły Włochy i Francja, lecz te kraje zachowują się spokojnie. Czego nie można powiedzieć o Niemcach. Bundesbank zgromadził już 3378 ton złota, a te zasoby ustępują jedynie zapasom Fedu (ponad 8,1 tys. ton).
Te działania jasno wskazują, które państwa mają ambicję, by odgrywać większą rolę na światowej arenie. Przy czym do grona mocarstw – Chin, Niemiec i Rosji – chce dołączyć Turcja. W ciągu kilku lat bank centralny tego nie najbogatszego przecież kraju kupił 400 ton kruszcu – i dziś posiada 530 ton.
Wyścig nabiera tempa, bo między Waszyngtonem a stolicami tych czterech państw iskrzy. A gdy wielcy tego świata rozgrywają partię o wpływy, duża rezerwa złota jest jak as ukryty w rękawie.
Pieniądz wojny
„Do prowadzenia wojny potrzebne są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze” – twierdził Napoleon Bonaparte. Cesarz Francuzów, nazywany bogiem wojny, dobrze wiedział, co mówi. Ale to nie on pierwszy dostrzegł niezmienność tej zasady ani też nie on wpadł na pomysł pomnażania funduszy na działania zbrojne za sprawą złota. Choć odpowiedzialność za narodziny nowej idei ponoszą w dużej części Francuzi. Ściślej mówiąc Ludwik XIV.
Za jego rządów Francja wyrosła na najpotężniejsze mocarstwo świata, mogące się pochwalić największymi zasobami finansowymi. Król Słońce używał ich do prowadzenia nieustannej ekspansji, dążąc m.in. do podboju Niderlandów. Kiedy cel znajdował się na wyciągnięcie ręki, śmiałe plany pokrzyżował mu angielski monarcha Wilhelm III Orański. Energicznie wspierał od 1692 r. swoją ojczyznę, Holandię, którą władał wcześniej jako stadhouder (namiestnik).
Wilhelm III zawiązał – razem z Habsburgami i Sabaudią – wielką koalicję przeciw Francji. Ale nawet wówczas to armia Ludwika XIV wygrywała bitwy, zdobywając kolejne niderlandzkie twierdze. Jednak poprzecinany setkami kanałów kraj z dziesiątkami obwarowanych miast mógł się bronić bardzo długo. Dla podtrzymania oporu konieczne były zaś pieniądze: na broń, żywność, najemników. Tymczasem zasoby Anglii i sojuszników się wyczerpywały.
Wówczas na pomysł, jak złudzenia przekuć w gotówkę, wpadł szkocki awanturnik William Paterson, robiący interesy na londyńskiej giełdzie. Obracając złotymi gwineami, doszedł do wniosku, że wcale nie muszą one krążyć na rynku. Zamiast nich wystarczy papier symbolizujący ich wartość. Podobnie jak akcje spółek notowanych na giełdzie są tylko zapisem wyceny dokonywanej przez graczy. Swoją ideą podzielił się z królem, proponując założenie banku obdarzonego specjalnymi przywilejami gwarantującymi mu dominującą pozycję i stały dochód. Mając w skarbcu zapas złota, bank ów mógłby drukować papierowe banknoty i gwarantować, że w razie potrzeby ich posiadacze zawsze wymienią je na szlachetne monety. Tak narodził się w 1694 r. Bank of England.
Cały sens tego przedsięwzięcia sprowadzał się do najmniej wyeksponowanego szczegółu. Bank Anglii mógł emitować banknoty o dużo większej wartości niż zapas złota, który posiadał. Wszystko funkcjonowało znakomicie, dopóki ludzie wierzyli, że papierowy pieniądz gwarantuje im prawo do złotych monet. Dzięki temu Wilhelm III dodrukował środki na sfinansowanie wojny z Ludwikiem XIV. I w końcu Francja Króla Słońce się wykrwawiła – przede wszystkim finansowo. Zawarty w maju 1697 r. w Rijswijku pokój przywracał status quo sprzed konfliktu – Holandia zachowała pełną niepodległość.
Za to Wielka Brytania zyskała bank centralny kontrolujący podaż pieniądza i nadzorujący rynek walut. Zbagatelizowano jedynie konieczność posiadania przez niego rezerw złota. Zapomniano, że ludzka wiara bywa chwiejna, kiedy ktoś ją wystawia na próbę.
Waga złudzenia
Mieszkańcy walijskiej wioski Abergwaum rankiem 22 lutego 1797 r. mogli się spodziewać wszystkiego, lecz nie Francuzów. Tymczasem w pobliskiej zatoce z pokładów trzech fregat zeszło na ląd ok. 200 żołnierzy. Na kontynencie trwała wojna i Wielka Brytania organizowała kolejne koalicje przeciw rządzonej przez rewolucjonistów Francji.
Niuanse wielkiej polityki nie kłopotały ludności Abergwaum. Oddział lokalnej milicji po prostu zaatakował siły inwazyjne, które okazały się kompletnie pijane. Choć wynik bitwy rozstrzygnęły ponoć dopiero kobiety z Abergwaum, dzielnie nacierające z widłami na Francuzów. Wówczas część żołnierzy się poddała, a reszta odpłynęła. Ale incydent, zamiast szybko pójść w niepamięć, zaczął żyć własnym życiem. Plotka o francuskiej inwazji wędrowała z Walii do Londynu trzy dni. Wędzie tam, gdzie docierała, ludzi pędzili do banków, żeby wypłacić oszczędności, nim nadciągną najeźdźcy.
Tak zaczął się szturm na Bank Anglii. Wówczas jego dyrektorzy zdecydowali o wstrzymaniu wymiany złota na wpłacane w panice banknoty. Pospiesznie zwołano naradę, w której uczestniczyli: król Jerzy III, premier William Pitt Młodszy, kierownictwo Banku Anglii oraz najważniejsi członkowie rządu. Wedle zaprezentowanego im raportu rezerwy kruszcu mogły się wyczerpać w kilka dni. Po naradzie gazety wydrukowały następujący komunikat: „Dobro publiczne bezwzględnie wymaga, by dyrektorzy Banku Anglii wstrzymali wypłatę wszelkiej gotówki (złotych gwinei – red.) do czasu rozstrzygnięcia tej kwestii przez parlament i podjęcia odpowiednich kroków celem zachowania środków w obiegu”. Scedowanie decyzji na Izbę Gmin stanowiło ewidentną grę na czas, by przeczekać kryzys.
„Natychmiast rozpoczęto kampanię propagandową, która miała uspokoić ludzi i zapobiec przekształceniu się kryzysu w jeszcze poważniejszą panikę” – pisze Peter L. Bernstein w „Historii złota”. Po południu 27 lutego odbył wielki wiec bankierów, na którym zadeklarowali oni przyjmowanie banknotów na każdą sumę i dokonywanie wypłat również papierowymi pieniędzmi. Oznajmili, że złoto nie jest im do czegokolwiek potrzebne. Stosowną deklarację podpisało aż 4 tys. osób, a jej treść rozpowszechniła prasa. Mimo to ludzie wiedzieli swoje. Rezydujący w Edynburgu bankier William Forbes zanotował w pamiętniku: „W jednej chwili wszyscy wiedzieli o rezolucji wstrzymującej wypłacanie kruszcu. Natychmiast wybuchł zamęt i niepokój, nie do wyobrażenia dla kogoś, kto nie widział tego na własne oczy”. W końcu Izba Gmin 9 marca 1797 r. uchwaliła ustawę Bank Restriction zezwalającą bankom na odmowę wymiany kruszcu za papierowy pieniądz bez ponoszenia konsekwencji prawnych. Znamienne, że zapisano w niej nakaz, iż „wszelkie płatności w banknotach będą traktowane jako dokonane w gotówce”. Za takową uważano bowiem wcześniej jedynie złote gwinee.
Usankcjonowanie prawem łamania danych obietnic ostudziło nerwy tym łatwiej, że żadna francuska inwazja nie nastąpiła. Premier William Pitt Młodszy uległ złudzeniu, że nic złego już się nie wydarzy. Co więcej, przez dodruk pieniądza łatwiej będzie mu sfinansować wojnę. Tymczasem Wielką Brytanię czekała inflacja. Zaczęła się ze sporym poślizgiem, bo dopiero w 1802 r., lecz stopniowo nabierała tempa. Przez pierwsze pięć lat ceny wzrosły o 30 proc., a potem już każdego kolejnego roku rosły średnio o 15 proc. Dla ludzi, którzy nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyli, był to prawdziwy szok. Złoto zupełnie zniknęło z rynku, bo kto miał gotówkę, usiłował je kupić. Gorzej, że brytyjska waluta stale traciła na wartości, co utrudniało zaciąganie pożyczek wojennych za granicą. Zaskoczony tym parlament powołał w 1810 r. specjalną komisję dla zbadania zjawiska. W raporcie nakazała ona jak najszybszy powrót do parytetu złota i takie powiększenie rezerw kruszcowych Banku Anglii, żeby stanowiły pokrycie dla wszystkich banknotów znajdujących się w obiegu.
Wojenne realia sprawiły, że bardzo długo odwlekano realizację nakazu. Dopiero w 1821 r. każdy obywatel Zjednoczonego Królestwa mógł znów wymienić swoje funty szterlingi na złote monety lub sztaby. Upór, z jakim do tego celu dążyły kolejne brytyjskie rządy, pokazywał, że oparcie waluty na złocie i posiadanie jego dużych rezerw uznano za jeden z fundamentów potęgi imperium.
Gwarancja bezpieczeństwa
„Międzynarodowy standard złota lśni w pomroce dziejów niczym wspomnienie utraconego raju, ucieleśniając nostalgię za epokami wiktoriańskimi i edwardiańskimi – stabilnością, harmonią i przewidywalnością – pisze Peter L. Bernstein. – Grupa narodów, która przyjęła standard złota, wykształciła pewien rodzaj braterstwa i stała się budzącą zawiść, ekskluzywną społecznością, której członkowie chronili się nawzajem przed zagrożeniami ze strony otaczającego świata”.
To ostatnie nie przedstawiało się wcale łatwo, ponieważ w XIX w. kryzysy oraz giełdowe krachy wydarzały się średnio raz na dziesięć lat. Natomiast pomysły na ograniczanie wolnorynkowych swobód dopiero się rodziły i rządy nie miały zbyt wielu narzędzi kontroli. Dysponowanie więc odpowiednio dużą rezerwą złota stanowiło wówczas klucz do utrzymywania stabilności ekonomicznej i politycznej. Kraje, które nie było stać na taki luksus, uznawano za gorsze, bo ich gospodarka opierała się na świstkach papieru, banknotach bez pokrycia.
Sama świadomość istnienia rezerwy złota studziła emocje, gdy zaczynał się krach gospodarczy. W książce „Z dziejów pieniądza na świecie” Henryk Cywiński przypomina XIX-wieczną anegdotę. Do Banku Anglii przychodzi klient z banknotem o nominale pięciu funtów i zadaje pytanie urzędnikowi: „Czy mógłby pan wymienić ten banknot na złote monety?”. Natychmiast pada odpowiedź: „Ależ oczywiście!”. Wówczas petent mówi: „W takim razie zabieram go z powrotem. Ale musi pan wiedzieć, że gdybym otrzymał odpowiedź odmowną, byłbym zmuszony prosić o natychmiastową wymianę”.
Co ciekawe, Bank Anglii w 1870 r. posiadał zaledwie 161 ton złota, a w 1913 r. 248 ton, z kolei np. Francja dysponowała ponad 1 tys. ton, a Rosja nawet 1,2 tys. ton. Możność utrzymywania tak niskiego poziomu rezerw wynikała z tego, że był on kluczową instytucją dla ówczesnej gospodarki, która nie mogła upaść. Ilekroć więc Bank Anglii znajdował się w opałach, banki centralne innych krajów oraz formowane naprędce prywatne konsorcja pożyczały mu kruszec, by miał możność zaspokojenia wszelkich roszczeń.
W ciągu XIX w. taką operację przeprowadzano dziewięciokrotnie. Ostatni raz, gdy całemu systemowi złotej waluty zagroził kryzys argentyński. Wcześniej do południowoamerykańskiego kraju napłynęły z Europy ogromne inwestycje przyciągnięte sukcesami ekonomicznymi. Aż nagle latem 1890 r. wybuchła w Buenos Aires krwawa rewolta. W katastrofalnej sytuacji postawiła ona bank Baring Brothers, który udzielił gwarancji argentyńskim obligacjom rządowym na sumę 42 mln ówczesnych dolarów. Kryzys zdarzył się w fatalnym momencie, gdy rezerwy złota Banku Anglii wyceniono na ledwie 9 mln funtów. Z czego dla ratowania Baring Brothers należało przekazać dofinansowanie w wysokości 4 mln funtów w złocie.
Wyjście na jaw informacji, że przeciętny Anglik nie może pójść do kasy w Bank of England i wymienić papierowych pieniędzy na złote monety, groziło trudnymi do przewidzenia konsekwencjami. Tymczasem 15 listopada 1890 r. czasopismo „The Economist” doniosło, że rezerwy złota Banku Anglii „niemal całkowicie zaspokajały zwykłe potrzeby krajowe, są jednak zbyt małe, aby sprostać potrzebom specjalnym”. W tym momencie zdesperowany gubernator tej szacownej instytucji William Lidderdale zaczął szukać zewnętrznego wsparcia. Konsorcjum banków pod egidą rodu Rothschildów zebrało 15 mln funtów w złocie oraz kolejne 3 mln w złotych sztabach i pospiesznie przesłało przez kanał La Manche. Rosja sama zaoferowała 1,5 mln funtów wsparcia. Wszystko odbyło się w absolutnej tajemnicy i przez następne lata informacja o kłopotach Banku Anglii nie wypłynęła poza grono kilkunastu wpływowych osób.
Cena zwycięstwa
„Jest wielkim nieporozumieniem uzasadnianie przewagi i dobrobytu Anglii tym, że obowiązuje tam standard złota. Standard złota nie jest przyczyną, ale skutkiem naszych sukcesów gospodarczych” – oświadczył w 1895 r. premier Wielkiej Brytanii Benjamin Disraeli. Trafił w samo sedno. Od 1815 r. przez niemal dokładnie 100 lat Starym Kontynentem wstrząsały jedynie krótkotrwałe wojny lokalne. Co więcej, po 1871 r. wybuchały one tylko na peryferiach. Pokój sprzyjał rozwojowi ekonomicznemu oraz gromadzeniu bogactwa. Niestety, pomnożone środki można było użyć zarówno dla dobra powszechnego, jak i dla przygotowania wojny o bezprecedensowej skali. Kiedy w 1914 r. wybuchła, każdy z walczących krajów zawiesił wymienialność banknotów na złoto, a zgromadzone rezerwy kruszcu użył dla sfinansowania gigantycznych wydatków na siły zbrojne.
W praktyce wyglądało to tak, że transporty sztab złota, wysyłane przez państwa obu walczących stron, wędrowały do Nowego Jorku, by spocząć w skarbcu Fedu. Tam stawały się gwarancją spłaty zaciąganych w USA kredytów wojennych; a gdy wypłacalność danego kraju stawała się wątpliwa, spieniężano je, by dolarami opłacać dostawy uzbrojenia. W ciągu krótkiego czasu wartość posiadanej przez Stany Zjednoczone rezerwy złota wzrosła z 1,5 mld dol. do ponad 3,6 mld dol. Natomiast skarbce banków centralnych Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec świeciły pustkami. Przepływ złota z dużym wyprzedzeniem najdobitniej wskazywał, który kraj wygra Wielką Wojnę.
Przez pewien czas wydawało się, że triumfatorem będzie też Rosja. Wprawdzie zakup uzbrojenia od zachodnich dostawców kosztował ją przekazanie 400 ton kruszcu, lecz syberyjskie kopalnie cały czas pracowały pełną parą. Dzięki temu w lecie 1917 r. w skarbcu Banku Rosji nadal spoczywało ok. 700 ton złota. Na dodatek kolejne 270 ton znajdowało się w skarbcu zlokalizowanym w Kazaniu. Państwo posiadało zatem dość środków, by toczyć wojnę – lecz nastąpił rozpad zdegenerowanego systemu politycznego. Kiedy władzę przejął Włodzimierz Lenin, szybko zatroszczył się o przejęcie zapasów kruszcu. Choć według Seana McMeekina, autora „Największej grabieży w historii. Jak bolszewicy złupili Rosję”, pracownicy Banku Rosji stawili opór. Przez cztery dni odmawiali otwarcia skarbca. Ugięli się, kiedy bolszewicy wzięli jako zakładników całą grupę najznakomitszych bankierów w Piotrogrodzie, na czele z Michałem Wawelbergiem z Petersburskiego Banku Handlowego. Ratując ich życie, oddano uzurpatorom ponad połowę carskiego złota. Resztę udało się odbić Armii Czerwonej dopiero w 1920 r., gdy pokonano na Syberii wojska Aleksandra Kołczaka i zdobyto Kazań.
Przejęcie złotej rezerwy Banku Rosji pozwoliło bolszewikom wyekwipować siły zbrojne. Już w listopadzie 1918 r. Lenin zawarł porozumienie na dostawy broni ze szwedzkimi firmami – rząd premiera Nilsa Edena zignorował protesty Wielkiej Brytanii oraz Francji. Od początku 1920 r. kolejne stolice odwiedzał komisarz przemysłu i handlu bolszewickiej Rosji Leonid Krasin. Podczas dyskretnych rozmów obiecywał francuskim i brytyjskim politykom zwrot carskich długów w zamian za nawiązanie relacji handlowych. Spłacać je zamierzano kruszcem. Obietnice te trafiły na bardzo podatny grunt, bo zarówno w Londynie, jak i Paryżu rządzący marzyli o powrocie do wspaniałych czasów walut opartych na parytecie złota.
„Nie udało się nam siłą przywrócić w Rosji normalności. Wierzę, że możemy to zrobić i uratować ją dzięki handlowi. Wymiana handlowa skłania do opamiętania” – oznajmił w lutym 1920 r. Izbie Gmin premier Lloyd George. Lenin przyjął tę deklarację z ogromnym zadowoleniem, pozwalając Krasinowi obiecać, że na spłatę długów zostanie wygospodarowane 4,9 tys. ton złota, jakich oczywiście nie posiadał. „Kapitaliści sami sprzedadzą nam sznur, na którym ich powiesimy” – wyjaśnił swoje zamiary współpracownikom wódz rewolucji.
Wkrótce wymiana handlowa między bolszewicką Rosją a Wielką Brytanią, Francją i Niemcami rozkwitła. „Żadne środowisko nie orędowało na rzecz współpracy z Rosją Sowiecką równie wytrwale, jak sfery przemysłowe i handlowe z Europy i Ameryki” – pisze Richard Pipes w monografii „Rosja bolszewików”. Miały ku temu wiele powodów. Wprawdzie obietnicy spłaty długów Kreml nie dotrzymał, ale złoto i tak wędrowało na Zachód w zamian za broń, lokomotywy, wagony, benzynę oraz luksusowe artykuły dla nowej elity władzy. Złota na żywność dla 5 mln ludzi, którzy w tym czasie zmarli z głodu na Powołżu, nie zamierzano wydawać.
Druga młodość starego fetyszu
Złoto to barbarzyński relikt przeszłości – mówił John Maynard Keynes każdemu, kto proponował przywrócenie funtowi kruszcowego parytetu. Po tym, jak przez Stary Kontynent przetoczyła się plaga inflacji, zamieniająca się w niektórych krajach w hiperinflację, wszyscy z rozrzewnieniem wspominali epokę stabilnego pieniądza. Stąd liczne próby powrotu do belle epoque, bez oglądania się na tezę Disraelego, że to nie kruszec rodzi bogactwo, lecz gospodarcza prosperity, a dopiero za jej sprawą złoto napływa do jakiegoś kraju.
Mimo to Wielka Brytania, choć nie posiadała należytych rezerw, próbowała przywrócić parytet, czym zafundowała sobie krach gospodarczy. Ostatecznie musiała więc z parytetu zrezygnować w 1931 r. Dłużej opierała się Francja, tworząc razem z Holandią, Belgią, Szwajcarią, Polską, Luksemburgiem i Włochami tzw. złoty blok. Ale przy niskich rezerwach kruszcu owocowało to olbrzymim przewartościowaniem rodzimej waluty oraz deflacją. Co w czasach Wielkiego Kryzysu pogłębiało zapaść ekonomiczną.
W tej sytuacji znów prawdziwym zwycięzcą okazały się Stany Zjednoczone. Ich nowo wybrany prezydent Franklin D. Roosevelt, korzystając z przygniatającej przewagi ekonomicznej, przeprowadził jeden z największych rabunków w dziejach świata. Najpierw ogłosił, że parytet kruszcowy jest „starym fetyszem”, i po rozpoczęciu urzędowania w 1933 r. zawiesił wymienialność dolara na złoto. Jednocześnie zaczęło w USA obowiązywać prawo nakazujące obywatelom odsprzedanie Fedowi wszystkich posiadanych złotych monet i sztabek. Stany Zjednoczone wstrzymały także eksport tego metalu szlachetnego. Z kolei prezydent codziennie osobiście określał, jak ma się zmieniać kurs dolara. Sukcesywnie dewaluował amerykańską walutę, aż uncja złota kosztowała nie 20 dol., lecz 35 dol. W tym czasie rezerwy złota USA powiększały się w takim tempie, że nowojorski skarbiec Fedu okazał się zbyt mały. Departament Skarbu zdecydował, że największy na świecie podziemny skarbiec powstanie na terenie wojskowej bazy Fort Knox w Kentucky. Pospiesznie inwestycję doprowadzono do finału w 1936 r. Była ona bardziej niż konieczna, choć w międzyczasie prezydent przywrócił parytet złota, zupełnie zapominając o wcześniej wyrażanej niechęci do „starego fetyszu”.
W tym momencie USA zaczęły działać jak wielki odkurzacz zasysający kruszec z całego świata. Naziści i komuniści destabilizowali Stary Kontynent i dolar stał się tak pożądanym dobrem, że warto było zań płacić złotem. Poszczególne kraje stopniowo też przerzucały część własnych rezerw za Atlantyk. Ten stan rzeczy sprawił, że w ciągu dekady w amerykańskich skarbcach było ponad 21 tys. ton złota. Nigdy później żadne państwo nie zgromadziło tak rekordowych zasobów tego kruszcu.
W tym samym czasie Związek Radziecki odbudowywał rezerwy typowymi dla komunistów metodami, czyli rabując innych. Największym sukcesem w tej dziedzinie stało się przejęcie 510 ton hiszpańskiego złota. Po wybuchu wojny domowej na Półwyspie Iberyjskim Stalin zaproponował republikańskiemu rządowi zaopiekowanie się jego rezerwami kruszcowymi w zamian za pomoc wojskową. W 1936 r. cenny ładunek popłynął statkiem do Odessy. I choć stanowił jedynie gwarancję uiszczania zobowiązań finansowych, nigdy nie wrócił do Hiszpanii.
Kiedy wybuchła druga wojna światowa, Stalina starał się naśladować Hitler. Obaj prowadzili swoisty wyścig grabieżców. Wedle wyliczeń Seana McMeekina Trzecia Rzesza zagarnęła z banków centralnych podbitych krajów złoto o wartości 289 mln ówczesnych dolarów. Sowietom do 1945 r. udało się zdobyć kruszec wyceniony na 294 mln dol.
Tak naprawdę ostatnie słowo znów należało do Amerykanów. To oni zbudowali w lipcu 1944 r., podczas konferencji w Bretton Woods, nowy międzynarodowy system monetarny. Jego fundamentem stał się dolar wymienialny po stałym kursie 35 dol. za uncję złota. Inne zaś kraje umocowały swoje waluty przy amerykańskim pieniądzu, trzymając rezerwy nie w kruszcu, lecz w dolarach. Trzy dekady później prezydent Richard Nixon system z Bretton Woods zdemontował jednym dekretem likwidującym powiązania dolara ze złotem. A zrobił to, gdy okazało się, że europejskie państwa notorycznie wymieniają amerykańską walutę na kruszec, zbytnio uszczuplając rezerwy Fedu.
Wyścig po złoto nigdy więc nie dobiegł końca. Dziś zaś zaczyna się jego nowa odsłona, gdy mniejsze mocarstwa próbują wykorzystywać słabnięcie Stanów Zjednoczonych. Chcą zmieniać świat po swojemu, bez konieczności oglądania się na zdanie Waszyngtonu.