Thomas Piketty zyskał renomę, gdy kilka lat temu pokazał, że w kapitalizmie zyski z kapitału zazwyczaj są wyższe niż zyski z pracy. I że prowadzi to do niebezpiecznego wzrostu nierówności majątkowych. Ale to oczywiście nie jest koniec jego opowieści.
Bo Piketty nadal (z grupą współpracowników) grzebie w danych na temat światowych nierówności, raz na jakiś czas wrzucając do debaty smakowity kąsek. Zespół badaczy (Piketty, Saez, Zuckman i Alvaredo) opublikował właśnie (luty 2017) nową porcję badań. A Piketty popularyzuje je również dzięki swojemu poczytnemu blogowi w internetowym wydaniu „Le Monde”.
Jednym z ich odkryć jest rozróżnienie dwóch rodzajów kapitału. Publicznego, który sukcesywnie spada, i prywatnego, który rośnie. A rzeczywistość drugiej dekady XXI w. jest taka, że większość państw zachodnich w zasadzie ma zerowy majątek. Co to znaczy? Każdy kraj ma pewne aktywa: nieruchomości, ziemię, infrastrukturę, udziały w przedsiębiorstwach portfel inwestycji finansowych. Z drugiej strony każdy kraj rozwinięty ma dziś pokaźny dług publiczny. Historycznie rzecz biorąc, aktywa zazwyczaj przekraczały dług. I to znacznie. W czasie trzech powojennych dekad w krajach takich jak Francja, Niemcy czy USA majątek państwa sięgał 100–150 proc. PKB (duży sektor publiczny plus efekt powojennych nacjonalizacji). Przy długu na poziomie 30 proc. PKB (to z kolei efekt częściowej abolicji długów, którą przyniosła wojna) państwa były więc bardzo zamożne. Można powiedzieć, że powojenne bogactwo publiczne bogatych krajów zachodnich wynosiło ok. 100 proc. ich PKB.
Mniej więcej od lat 70. (początek neoliberalizmu) te tendencje zaczęły się odwracać. Z jednej strony mieliśmy więc fale podyktowanej wolnorynkową ortodoksją prywatyzacji, z drugiej – obniżki podatków. Co przy wysokim poziomie wydatków (państwo dobrobytu, zobowiązanie państw do wyrównywania szans mniej zamożnych obywateli) mogło mieć tylko jeden skutek. Majątek publiczny topniał, a dług rósł. Jeszcze przed kryzysem 2008 r. większość państw zachodnich stanęła znalazła się blisko majątku netto równego okrągłemu zeru (majątek wart tyle co dług). Dziś zero zostało wręcz przez niektórych delikatnie przekroczone.
Czy to oznacza, że Francja, Niemcy albo Ameryka są nędzarzami? Oczywiście, że nie. Oznacza to tylko tyle, że biedne są tamtejsze rządy. Należy jednak pamiętać, że majątek, który jeszcze w latach 60. czy 70. stanowił o zamożności publicznej, został sprywatyzowany. I to też Piketty doskonale pokazuje. W latach 70. aktywa obywateli mniejszone o ich dług (kapitał prywatny) urósł z 300 proc. PKB do 600 proc. PKB w większości zachodnich krajów.
Oto jesteśmy więc z powrotem w drugiej dekadzie XXI w. I mierzymy się z kolejnym paradoksem. Z jednej strony mamy po stronie Zachodu zakumulowany niewyobrażalnie wielki majątek. Z drugiej jest on trzymany w prywatnych rękach. I na dodatek pomiędzy te prywatne ręce bardzo nierównomiernie rozdzielony. Skutkuje to bardzo konkretnymi stosunkami władzy. Państwo ma wiele zadań, ale mało środków. Globalizacja jest rzeczywistością, na której korzystają jedni obywatele, a tracą drudzy. Plutokratyczna rzeczywistość nie chce się skleić z demokracją: formalnie istniejącą, ale faktycznie będącą dla wielu pustą obietnicą.
Potrzebne jest pilne znalezienie takich mechanizmów, które przywrócą równowagę w organizmie. Albo przynajmniej pokażą, że jesteśmy na dobrej drodze. Inaczej system tego nie wytrzyma.
Większość państw zachodnich w zasadzie ma zerowy majątek. Co to znaczy? Każdy kraj ma pewne aktywa: nieruchomości, ziemię, infrastrukturę, portfel inwestycji finansowych. Z drugiej strony – pokaźny dług publiczny. Rządy są biedne, ale obywatele niekoniecznie