Do końca roku ma zostać zaktualizowany krajowy program jądrowy. Kto zyska, a kto straci na budowie atomówki lub jej braku?
Moc reaktorów jądrowych w Europie / Dziennik Gazeta Prawna
– Medialne informacje o śmierci projektu energetyki atomowej są zdecydowanie przedwczesne. Aktualizacja programu jest przewidziana do końca 2017 r., bo zawarty w nim harmonogram jest nieaktualny – powiedział wczoraj podczas obrad parlamentarnego zespołu górnictwa i energii Józef Sobolewski, dyrektor departamentu odpowiedzialnego za tę działkę w resorcie energii.
Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że niedawno sam szef ministerstwa Krzysztof Tchórzewski poinformował o... braku finansowania inwestycji atomowych z budżetu państwa. Projekt budowy elektrowni wypadł też z planu Morawieckiego, czyli Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Powód? Między innymi naciski resortu środowiska, przeciwnego inwestycji. W SOR zostały tylko zapisy o badaniach.
Co Polska może zyskać, a co stracić na tym, że nadal nie ma elektrowni atomowej, a nawet ostatecznej decyzji, czy taka w ogóle powstanie?
Co z tymi emisjami?
– Głównym celem budowy elektrowni atomowej jest dostosowanie się do „bizantyjskich” regulacji unijnych. W 2030 r. mamy o 40 proc. obniżyć emisję CO2. To zaciskająca się pętla na szyi polskiej gospodarki – uważa prof. Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej.
Prognozy cen praw do emisji CO2 w kolejnej dekadzie mówią o 15–30 euro/t wobec obecnych pięciu euro. Za kilka lat możemy więc płacić miliardy złotych za zakup pozwoleń. Dziś energia z węgla jest najtańsza, ale gdy wzrosną koszty emisji CO2, z każdego źródła może kosztować tyle samo. Zwłaszcza że w energetycznym pakiecie zimowym, który ma obowiązywać od 2020 r., UE chce maksymalnej emisji CO2 na poziomie 550 g/kWh. Takich norm nie spełnia żadna elektrownia węglowa.
W Polsce ponad 80 proc. energii produkujemy z węgla. By spełnić wymogi emisyjności, musimy od niego odchodzić. Albo na rzecz nieemisyjnego atomu, albo bloków gazowych. To jednak wiąże się z większym importem tego paliwa. Odnawialne źródła nie zastąpią bowiem węgla. Poza tym budowa morskich farm wiatrowych też nie znalazła się w SOR.
– Elektrownie jądrowe są najpewniejszym niskoemisyjnym źródłem prądu – przekonuje prof. Andrzej Strupczewski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych. Źródła odnawialne, jak wiatr i słońce, są nieprzewidywalne i nie zmniejszą emisji CO2. Niemcy je rozbudowują, a emitują o 2 proc. więcej CO2 niż w 2009 r. Dopłacają do zielonej energii 28 mld euro rocznie – komentuje.
Prąd tani czy drogi?
Hurtowa cena energii w Polsce jest teraz niska i oscyluje wokół 150–160 zł za 1 MWh. Zakładając koszt budowy elektrowni atomowej na poziomie 40–60 mld zł za 3000 MW, cena za 1 MWh prądu wynosiłaby ok. 400 zł.
– Trzeba znaleźć sposób finansowania dużego bloku, bo nie ma jeszcze technologii budowy małych. Może to być rynek mocy (za to zapłaci finalny odbiorca) czy środki własne koncernów. Ale sektor jest w podłym stanie finansowym, trudno mówić o zyskach – przekonuje prof. Świrski. – Moim zdaniem program energetyki jądrowej w Polsce idzie w kierunku zatrzymania, nie widzę możliwości sfinansowania tej inwestycji, ani dobrej, komercyjnej oferty od dostawców technologii – uważa. Jeśli bowiem siłownię miałyby budować rodzime koncerny energetyczne, które dziś są zaangażowane w budowę konwencjonalnych bloków i ratowanie górnictwa, odbiłoby się to na naszych rachunkach za prąd.
Z drugiej strony finalna efektywność siłowni jądrowej jest większa niż w przypadku innych inwestycji. W czasie wszystkich lat jej pracy z 1 kW mocy zainstalowanej otrzymamy 390 MWh. Dla porównania wiatraki na lądzie dadzą w czasie swego działania 70 MWh/1kW, a elektrownie słoneczne tylko 25 MWh/1 kW.
Co zbudujemy szybciej?
W Polsce pierwsza atomówka miała ruszyć w 2024 r., potem mówiło się o 2027 r., a teraz nie wiadomo w zasadzie nic. Na usprawiedliwienie można powiedzieć, że niemal wszystkie realizowane dziś w Europie inwestycje atomowe są opóźnione. Najmniej chlubnym przykładem jest Finlandia. Tamtejszy reaktor Olkiluoto 3 budowany od 2005 r. pierwotnie miał być gotowy w 2009 r., a – o ile wszystko już pójdzie dobrze – ruszy w 2018 r. Ze względu na opóźnienia fiński rząd zrezygnował z budowy kolejnego bloku Olkiluoto 4.
Ale przesuwanie terminów nie dotyczy tylko atomówek. – Włocławek i Stalowa Wola, bloki gazowo-parowe, powinny działać od dwóch lat. Opóźnienia od 6 do 24 miesięcy to w energetyce konwencjonalnej norma – przekonuje prof. Świrski.
Gdyby dziś zapadła decyzja o budowie elektrowni jądrowej, ta zaczęłaby działać w latach 2028–2030. Być może wtedy dostępna będzie technologia małych i tańszych reaktorów. Dlatego słychać głosy, że może warto jeszcze wstrzymać się z decyzją.
Czy to jest bezpieczne?
Resort energii chwalił się w styczniu najwyższym poparciem społecznym dla atomówki od 2012 r. (60 proc. ankietowanych „za”). Do dzisiaj nie wiadomo, gdzie reaktor miałby powstać, ale większość ankietowanych zgodziłaby się na jego sąsiedztwo.
– Po awarii m.in. w Czarnobylu zaprojektowano o wiele lepsze urządzenia, mają też zabezpieczenia antyterrorystyczne. Bezpiecznie można żyć w odległości 800 m od nich – tłumaczy prof. Strupczewski. I przekonuje, że awaria elektrowni nie uwalnia od razu produktów radioaktywnych. Do kataklizmu takiego jak np. w Fukushimie trzeba splotu okoliczności jak tsunami czy trzęsienie ziemi, a najnowsze elektrownie są odporne nawet na to.
Nieistniejący reaktor za miliard złotych
Choć siłowni jądrowej w Polsce jak nie było, tak nie ma i nie będzie, to Ministerstwo Energii oficjalnie szacuje, że kosztowała nas już 200 mln zł. Z kolei prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej uważa, że mogło to być nawet 0,5–1 mld zł, jeśli uwzględnimy poniesione wydatki i skutki wynikające z zatrzymania projektu. O jakie wydatki chodzi? Przede wszystkim o utrzymywanie spółki zajmującej się przygotowaniami do budowy siłowni – istniejącej od 2010 r. PGE EJ 1 ograniczyła działalność tuż przed tym, jak minister energii Krzysztof Tchórzewski powiedział, że polska atomówka nie może być finansowana z budżetu państwa, a jej projekt wypadł ze Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju wicepremiera Mateusza Morawieckiego.
Atomowe koszty to także konsultacje dotyczące lokalizacji potencjalnej siłowni czy prace nad wyborem przyszłej technologii. Nie wiadomo jednak, czy z rezultatów można będzie jeszcze skorzystać.