Na półmetku unijnej perspektywy na inwestycje kolejowe wydaliśmy tylko 4 z 66 mld zł. Ministrowie będą się dziś z tego tłumaczyli przed Komisją Europejską. A ta już wykluczyła ewentualne przesuwanie pieniędzy.
Wydatki na inwestycje spółki PKP PLK / Dziennik Gazeta Prawna
W ramach unijnej perspektywy 2014–2020 (rozliczanej do końca 2023 r.) Polska zobowiązała się wydać 66 mld zł dotacji na infrastrukturę kolejową. Mimo że ten okres budżetowy wkroczył w czwarty rok, inwestycje kolejowe w Polsce raczkują.
– Na wszystkie projekty z perspektywy 2014–2020 (bez kończonych z poprzedniego budżetu UE) poniesiono nakłady w wysokości 4,2 mld zł – przyznaje Mirosław Siemieniec, rzecznik PKP Polskich Linii Kolejowych.
Dzisiaj w tej sprawie do Polski przyjeżdża dziś m.in. Marc Lemaître, szef DG Regio, czyli dyrekcji generalnej ds. polityki regionalnej, która podlega Komisji Europejskiej. – KE jest zaniepokojona opóźnieniem w realizacji w Polsce projektów kolejowych współfinansowanych ze środków unijnych. Dlatego na bieżąco będziemy monitorowali sytuację – powiedziała nam wczoraj Sophie Dupin de Saint-Cyr reprezentująca DG Regio.
Unijny urzędnik spotka się z wiceministrem rozwoju Jerzym Kwiecińskim, z przedstawicielami resortów finansów i infrastruktury, a także spółek PKP i PKP PLK oraz Centrum Unijnych Projektów Transportowych.
To niskie zaawansowanie inwestycji kolejowych odbija się w danych GUS za ubiegły rok, które wyraźnie pokazują wyhamowanie produkcji budowlano-montażowej.
Spółka PKP PLK wylicza, że na inwestycje w infrastrukturę wydała w ubiegłym roku 4,1 mld zł z planowanych 4,3 mld zł. – W oszczędnościach z przetargów jest ok. 200 mln zł, które będą wykorzystane w kolejnych projektach – zapowiada Mirosław Siemieniec.
Tło jest jednak takie, że te plany były wcześniej kilkukrotnie odchudzane. Poprzedni zarząd PLK zakładał poziom inwestycji w tory w 2016 r. w wysokości 6,5 mld zł.
Teraz problem w tym, że aby wydać 66 mld zł do końca 2023 r., konieczne będzie spiętrzenie wydatków – po kilkanaście miliardów złotych rocznie. A to wiązałoby się z lawinowym wzrostem cen materiałów i kosztów wykonawczych. Poza tym nigdy wcześniej się to na polskiej kolei nie zdarzyło (dotychczasowy rekord PLK to 7,7 mld zł w 2015 r.).
Na spółkę PKP PLK wywierana jest gigantyczna presja, a napięcie zwiększa ujawniony przez DGP na początku stycznia raport NIK. Wynika z niego, że z powodu opieszałości PLK do końca 2015 r., kiedy rozliczany był poprzedni unijny budżet, ta spółka nie wykorzystała łącznie 11,3 mld zł z UE.
Akurat wtedy ratunkiem okazało się przesunięcie części zagrożonych pieniędzy m.in. na zakup taboru i inwestycje tramwajowe w miastach. Czy tym razem też będzie na to przyzwolenie Brukseli? – KE nawet nie bierze tego pod uwagę – odpowiada Sophie Dupin de Saint-Cyr.
– Kończą się żarty. Komisji przestają wystarczać deklaracje o kolejnych ogłoszonych, ale nierozstrzygniętych przetargach. Bez mobilizacji po polskiej stronie części pieniędzy na kolej po prostu nie uda się uratować – ostrzega Jakub Majewski, prezes Fundacji Pro Kolej.
Obecny prezes PLK Ireneusz Merchel podkreśla, że jego spółka ogłosiła w ramach nowej perspektywy przetargi za ponad 27 mld zł. Ale od ogłoszenia przetargu do wbicia łopaty mogą minąć dwa lata. Do dziś zawarte są umowy za ok. 7 mld zł. W najbliższych dniach zarządca torów ma podpisać kolejne, np. na linię Nędza – Chybie i na trasy obwodowe w Warszawie za ok. 600 mln zł.
Jak usłyszeliśmy, ten rok będzie podobno czasem projektowania. – Lata 2018 i 2019 za to będą już należeć do wykonawców. Realizacja inwestycji powinna być na poziomie 8–10 mld zł – twierdzi Mirosław Siemieniec z PLK.