Pod względem wartości notowanych spółek i obrotów jesteśmy regionalnym liderem, ale przegrywamy rywalizację np. z giełdą w Stambule.
Wskaźniki opisujące rozmiary naszej giełdy na pozór wyglądają całkiem przyzwoicie. Z danych Światowej Federacji Giełd wynika, że na koniec października tego roku wartość rynkowa krajowych spółek notowanych na parkiecie w Warszawie sięgnęła 140 mld dol. i była ponadtrzykrotnie wyższa niż kapitalizacja firm notowanych na giełdzie w Kazachstanie. To dwa największe rynki akcji w krajach byłego bloku wschodniego, z wyjątkiem Rosji. Od giełdy węgierskiej, chorwackiej czy rumuńskiej jesteśmy pod tym względem więksi niemal siedmiokrotnie. W Europie, wśród parkietów zaliczanych tak jak Polska do grupy rynków rozwijających się, czyli takich, z którymi rywalizujemy o uwagę zagranicznych inwestorów, przegrywamy z Turcją, gdzie wartość rynkowa krajowych firm sięgała 191 mld dol. na koniec października i kilkukrotnie większą giełdą w Moskwie (537 mld dol.).
Jednocześnie kapitalizacja krajowych spółek notowanych na GPW to równowartość niemal 30 proc. krajowego PKB. Odniesienie wielkości giełdy do rozmiarów całej gospodarki pozwala na bardziej obiektywne międzynarodowe porównania. Także pod tym względem jesteśmy w naszym regionie liderem, wyprzedzamy również o 3 pkt proc. Turcję. Jedynie rynek w Moskwie, który wyciągnęła w tym roku w górę hossa na rynku surowców, jest większy (41 proc. PKB). Zdecydowanie wyprzedzają nas pod tym względem zaliczane do drugiej europejskiej ligi duże europejskie giełdy w Madrycie i Oslo, gdzie wartość rynkowa krajowych firm przekracza równowartość połowy PKB. Warszawska giełda dystansu choćby do średniaków nie nadrabia – na koniec 2010 r. wskaźnik kapitalizacji spółek do PKB był o 10 pkt proc. wyższy.
– Wszyscy zdawali sobie sprawę, że prosty model rozwoju, gdzie z jednej strony mieliśmy duże oferty prywatyzacyjne, z drugiej popyt ze strony OFE, inwestorów zagranicznych i graczy indywidualnych, kiedyś się skończy. Nasza giełda jest trochę jak Nokia – miała swoje pięć minut, ale przespała rewolucję smartfonową i znalazła się na równi pochyłej – ocenia Adam Ruciński, prezes firmy doradczej BTFG, w przeszłości członek rady nadzorczej GPW i szef Związku Maklerów i Doradców.
Zniechęcenie inwestorów do rynku przejawia się między innymi spadkiem obrotów – wprawdzie także pod tym względem jesteśmy regionalnym liderem z wynikiem 38,6 mld dol. po pierwszych 10 miesiącach 2016 r., ale już na rynku w Stambule obroty w tym czasie wyniosły 283 mld dol., w Moskwie przekroczyły 100 mld dol., w południowoafrykańskim Johannesburgu, który leży w tej samej strefie czasowej i tym samym również jest naszym rywalem, wyniosły 320 mld dol.
Polski rynek kapitałowy ma też relatywnie niewielki udział w finansowaniu krajowych inwestycji. W ostatnich trzech latach średnia wartość pierwotnych ofert akcji, związanych z wprowadzaniem nowych spółek na giełdę, w relacji do nakładów inwestycyjnych w całej gospodarce, sięgnęła 0,4 proc. W grupie 14 europejskich państw, w przypadku których takie porównania mają sens (na rynku czeskim, słowackim czy węgierskim giełdowe debiuty należą do rzadkości, to inna liga), dało to Polsce przedostatnie miejsce. Wyprzedzamy jedynie Turcję.
Gdyby wziąć pod uwagę coraz popularniejsze emisje obligacji, to okaże się, że na rynku kapitałowym krajowe firmy pozyskują ok. 10 proc. środków zewnętrznych, potrzebnych do sfinansowania swoich inwestycji. W Unii Europejskiej wskaźnik ten oscyluje wokół 30 proc., w Stanach Zjednoczonych przekracza 70 proc. Coraz niższy udział akcji – jeszcze w 2010 r. krajowi emitenci pozyskali niemal tyle samo środków z emisji papierów udziałów i dłużnych, w tym roku to obligacje stanowią niemal 90 proc. emisji – oznacza, że finansujemy coraz mniej innowacyjnych, ryzykowanych przedsięwzięć, które popychają do przodu całą gospodarkę.
– Nie ma lepszego mechanizmu finansowania innowacyjnych małych i średnich przedsiębiorstw niż rynek kapitałowy – uważa Waldemar Markiewicz, prezes Izby Domów Maklerskich.
KGHM jednak pod nadzorem resortu energii
Rząd po likwidacji Ministerstwa Skarbu Państwa oficjalnie podzielił wczoraj między inne resorty nadzór nad spółkami kontrolowanymi przez państwo. Niektóre decyzje zapadły dużo wcześniej – np. resort energii objął nadzorem spółki energetyczne już w kwietniu. W lipcu do tego ministerstwa trafiły spółki paliwowe: PKN Orlen, Lotos, Naftoport i Siarkopol. Już wcześniej było wiadomo, że większość sektora finansowego, w tym PKO BP, BGK, PZU, GPW czy Polski Fundusz Rozwoju, będzie podlegać Mateuszowi Morawieckiemu. Wczoraj pod skrzydła ministra rozwoju i finansów trafiły też Totalizator Sportowy, LOT i Grupa Azoty. Niespodziewanie natomiast wicepremier przegrał walkę z ministrem energii Krzysztofem Tchórzewskim o kontrolę nad KGHM. W październiku szefem piątego na świecie producenta miedzi został Radosław Domagalski-Łabędzki, wcześniej wiceminister rozwoju. Teraz przyszłość prezesa jest niepewna. On i Tchórzewski reprezentują konkurencyjne frakcje w PiS.