Być może najważniejsza książka po kryzysie 2008 roku wreszcie na polskim rynku. Zapnijcie pasy i mocno się trzymajcie. Jazda będzie ostra.
Mariana Mazzucato, „Przedsiębiorcze państwo”, Wydawnictwo Heterodox, Poznań 2016 / Dziennik Gazeta Prawna
Na okładce tej książki widać lwa. Ta obecność króla zwierząt ma dwa znaczenia. Pierwsze – oficjalne – wyjaśnię za chwilę. Drugie – nieoficjalne – dotyczy samej autorki. Kilka razy miałem okazję słuchać wystąpień publicznych Mariany Mazzucato, a ostatnio również z nią rozmawiać (wywiad ukaże się w noworocznym numerze tygodnika „Polityka”). I powiem państwu szczerze, że pani profesor to jest prawdziwa lwica, która umie głośno zaryczeć. Jak petarda wpadła do zachodniej debaty ekonomicznej kilka lat temu. Początkowo książka „Przedsiębiorcze państwo” miała być interwencją. Był rok 2011 i w Wielkiej Brytanii (Mazzucato pracuje na Uniwersytecie w Sussex) trwała w najlepsze polityka oszczędności. Polegająca na wycofywaniu się państwa z wielu dziedzin życia. A żeby to nie wyglądało jak bezładna rejterada, konserwatywny rząd Davida Camerona próbował odgrzewać starą thatcherowską opowieść, że rynek jest lepszym i bardziej efektywnym podmiotem ekonomicznym niż państwo. Więc nie ma się czym przejmować.
A Mazzucato pokazała, że to bzdura. Na przykładzie historii zachodnich innowacji udowodniła, że państwo nie jest przeżytkiem. Przeciwnie. Bez niego postępu technologicznego i wzrostu produktywności w ogóle nie będzie. Mało tego, bez państwa wymierać zacznie nawet prywatna przedsiębiorczość. Wzdrygają się państwo, czytając te słowa? To pewnie dlatego, że mamy wtłoczony do głowy fałszywy (ale bardzo dla biznesu użyteczny) mit. Głosi on, że sektor prywatny to lwy, które by chciały głośno ryczeć i popisywać się wigorem. Ale nie mogą. Bo państwo ciągle nakłada im jakiś kaganiec. Tymczasem w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. Przedsiębiorcy to grubsze i chudsze kocury. W pełni udomowione. Łaszą się do władzy lub biorą ją na litość. Byle tylko dostały miskę napełnioną karmą. I dopiero rolą państwa jest te kociaki pobudzić do działania. Nauczyć je ryczeć.
W przeszłości to się udawało. A rozwinięte gospodarki robiły to właśnie dzięki przedsiębiorczemu państwu. Odgrywającemu rolę pierwszego inwestora i sponsora innowacji. Jedyny podmiot ekonomiczny zdolny do myślenia w długiej perspektywie czasowej oraz równoważenia sprzecznych interesów różnych klas społecznych. Mazzucato pokazuje wymierny dorobek przedsiębiorczego państwa: internet, GPS, ekrany dotykowe, baterie, mikroprocesory. Żaden z tych przełomowych wynalazków nie powstał w prywatnym garażu któregoś z przedsiębiorców Doliny Krzemowej. One zostały opracowane za publiczne pieniądze. A biznes je po prostu wziął i wstawił do swoich produktów. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że od dwóch-trzech dekad ten sam biznes próbuje nas przekonać, że nic takiego nie miało miejsca. Apple, Google czy firmy farmaceutyczne snują więc opowieść o swojej przedsiębiorczej legendzie. Co pozwala im szantażować opinię publiczną słowami: Mamy jeszcze płacić podatki? Przecież już dostaliście od nas wspaniałe przełomowe produkty.
Z mocną i dobrze udokumentowaną tezą książka Mazzucato weszła do wielkiej gry o kształt nowego pokryzysowego paradygmatu ekonomicznego. Czyta się ją dziś tak na prawicy, jak i na lewicy. Zarówno w Davos, jak i w środowiskach „oburzonych”. Od teraz nareszcie również w Polsce.